Uchwalony przepis łączy w sobie pomysł Berniego Ecclestone’a, właściciela praw komercyjnych do F1, oraz propozycję zespołów zrzeszonych w Stowarzyszeniu Konstruktorów Formuły 1 (FOTA). Ecclestone forsował system, w myśl którego pierwsza trójka każdej Grand Prix otrzymywałaby medale.
Klasyfikacja sezonu byłaby układana na takich samych zasadach, jak klasyfikacja medalowa podczas igrzysk olimpijskich – czyli w pierwszej kolejności decyduje liczba złotych krążków, następnie srebrnych i wreszcie brązowych. Z kolei FOTA proponowała zwiększenie różnic punktowych za pierwsze trzy miejsca na mecie, aby zachęcić kierowców do walki o wygrane.
Zdecydowano się jednak na rozwiązanie pośrednie. Tytuł mistrzowski trafi w ręce kierowcy, który najwięcej razy stanie na najwyższym stopniu podium. Reszta zawodników zostanie sklasyfikowana na podstawie liczby punktów, zgodnie z dotychczasowym systemem: punktuje pierwsza ósemka według klucza 10-8-6-5-4-3-2-1. Punkty decydować będą też o tytule mistrza w przypadku równej liczby wygranych Grand Prix.
Jest to korzystna zmiana dla kierowców, którzy dysponują bardzo szybkim samochodem, ale z różnych przyczyn nie zawsze są w stanie wykorzystać przewagę sprzętową i nie zawsze dojeżdżają do mety. Dotychczas jedna wygrana i jeden nieukończony wyścig warte były mniej niż dwa trzecie miejsca. Teraz ciułacze punktów czy też po prostu zawodnicy, którzy nie dysponują wystarczająco szybkim sprzętem, w ogóle nie mogą liczyć na walkę o mistrzostwo świata.
Gdyby nowy system obowiązywał w sezonie 2008, to, po pierwsze, mistrzem świata zostałby Felipe Massa (sześć zwycięstw przy pięciu triumfach Lewisa Hamiltona), a po drugie, w walce o tytuł dużo wcześniej przestaliby się liczyć Robert Kubica i Kimi Raikkonen – odpowiednio jeden i dwa wygrane wyścigi. Przy takim systemie wyłaniania mistrza już na półmetku sezonu w rywalizacji mogą pozostać tylko dwaj kierowcy, co z pewnością nie wpłynie korzystnie na atrakcyjność widowiska. Może nawet dojść do sytuacji, w której kilku kierowców zgromadzi więcej punktów od „wirtualnego” lidera mistrzostw świata, ale już nie będą w stanie go prześcignąć w liczbie odniesionych zwycięstw.