Reklama
Rozwiń
Reklama

Liczy się tylko zwycięstwo

Rewolucja w Formule 1: od sezonu 2009 mistrzem będzie zostawał nie ten, kto zbierze najwięcej punktów, ale najwięcej wygranych Grand Prix

Aktualizacja: 18.03.2009 00:10 Publikacja: 17.03.2009 15:58

Gdyby nowe reguły obowiązywały w ubiegłym sezonie, mistrzem świata zostałby Felipe Massa

Gdyby nowe reguły obowiązywały w ubiegłym sezonie, mistrzem świata zostałby Felipe Massa

Foto: AFP

Uchwalony przepis łączy w sobie pomysł Berniego Ecclestone’a, właściciela praw komercyjnych do F1, oraz propozycję zespołów zrzeszonych w Stowarzyszeniu Konstruktorów Formuły 1 (FOTA). Ecclestone forsował system, w myśl którego pierwsza trójka każdej Grand Prix otrzymywałaby medale.

Klasyfikacja sezonu byłaby układana na takich samych zasadach, jak klasyfikacja medalowa podczas igrzysk olimpijskich – czyli w pierwszej kolejności decyduje liczba złotych krążków, następnie srebrnych i wreszcie brązowych. Z kolei FOTA proponowała zwiększenie różnic punktowych za pierwsze trzy miejsca na mecie, aby zachęcić kierowców do walki o wygrane.

Zdecydowano się jednak na rozwiązanie pośrednie. Tytuł mistrzowski trafi w ręce kierowcy, który najwięcej razy stanie na najwyższym stopniu podium. Reszta zawodników zostanie sklasyfikowana na podstawie liczby punktów, zgodnie z dotychczasowym systemem: punktuje pierwsza ósemka według klucza 10-8-6-5-4-3-2-1. Punkty decydować będą też o tytule mistrza w przypadku równej liczby wygranych Grand Prix.

Jest to korzystna zmiana dla kierowców, którzy dysponują bardzo szybkim samochodem, ale z różnych przyczyn nie zawsze są w stanie wykorzystać przewagę sprzętową i nie zawsze dojeżdżają do mety. Dotychczas jedna wygrana i jeden nieukończony wyścig warte były mniej niż dwa trzecie miejsca. Teraz ciułacze punktów czy też po prostu zawodnicy, którzy nie dysponują wystarczająco szybkim sprzętem, w ogóle nie mogą liczyć na walkę o mistrzostwo świata.

Gdyby nowy system obowiązywał w sezonie 2008, to, po pierwsze, mistrzem świata zostałby Felipe Massa (sześć zwycięstw przy pięciu triumfach Lewisa Hamiltona), a po drugie, w walce o tytuł dużo wcześniej przestaliby się liczyć Robert Kubica i Kimi Raikkonen – odpowiednio jeden i dwa wygrane wyścigi. Przy takim systemie wyłaniania mistrza już na półmetku sezonu w rywalizacji mogą pozostać tylko dwaj kierowcy, co z pewnością nie wpłynie korzystnie na atrakcyjność widowiska. Może nawet dojść do sytuacji, w której kilku kierowców zgromadzi więcej punktów od „wirtualnego” lidera mistrzostw świata, ale już nie będą w stanie go prześcignąć w liczbie odniesionych zwycięstw.

Reklama
Reklama

Przy okazji podjęto decyzję o wprowadzeniu „dobrowolnego” ograniczenia kosztów startów w sezonie 2010. Zespoły, które zdecydują się na ograniczenie swojego budżetu do kwoty 30 milionów funtów rocznie, będą mogły skorzystać z szeregu ustępstw w przepisach technicznych, aby wyrównać ich szanse z ekipami wydającymi pieniądze bez ograniczeń. Zespoły z takim ograniczonym budżetem będą mogły stosować bardziej wydajne aerodynamicznie podwozie, silniki bez ogranicznika obrotów i ruchome elementy skrzydeł. Dodatkowo będą mogły rozwijać jednostki napędowe, które w przypadku pozostałych ekip pozostają „zamrożone” do sezonu 2012. Ale w takim trzydziestomilionowym budżecie trzeba upchnąć wszystkie wydatki, nawet pensje kierowców czy szefa zespołu. Dla przykładu: same pensje kierowców Ferrari, Kimiego Raikkonena i Felipe Massy, przekraczają wskazany limit.

Zdaniem prezydenta FIA, Maksa Mosleya, ograniczenie kosztów wcale nie kłóci się z wizerunkiem Formuły 1 jako pioniera rozwoju i nowoczesnych technologii. – Keith Duckworth [jeden z założycieli legendarnej firmy Cosworth, dostarczającej silniki do F1 w latach 60-80. – przyp. red.] powiedział kiedyś, że inżynier to osoba, która za jednego dolara zrobi to, co byle idiota za setki dolarów – przypomina Mosley. – Nowe przepisy premiują inteligentne podejście ze strony inżynierów. Sukces osiągną zespoły, które opracują najlepsze pomysły, a nie te, które dysponują największymi budżetami.

Prezydent przeoczył jednak fakt, że słowa Duckwortha sprawdzają się w F1 od dawna. W ciągu ostatnich lat Toyota czy Honda wydawały co roku ponad 400 milionów dolarów, nie odnosząc przy tym żadnych sukcesów. A Toro Rosso potrafiło wygrać w zeszłym sezonie jeden wyścig, mając do dyspozycji ponad trzykrotnie mniej pieniędzy.

Sport
Iga Świątek, Premier League i NBA. Co obejrzeć w święta?
Sport
Ślizgawki, komersy i klubowe wigilie, czyli Boże Narodzenia polskich sportowców
Sport
Wyróżnienie dla naszego kolegi. Janusz Pindera najlepszym dziennikarzem sportowym
Sport
Klaudia Zwolińska przerzuca tony na siłowni. Jak do sezonu przygotowuje się wicemistrzyni olimpijska
Olimpizm
Hanna Wawrowska doceniona. Polska kolebką sportowego ducha
Materiał Promocyjny
W kierunku zrównoważonej przyszłości – konkretne działania
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama