Potem zajmowała się życiem prywatnym. Została żoną amerykańskiego koszykarza Briana Lyncha, rok temu urodziła córeczkę, a w pierwszych dniach stycznia 2009 r. pochowała ojca Leo, przed laty słynnego piłkarza.
Dawna liderka rozgrywek traktuje ostrożnie nowy etap kariery. Sądzi, że w wieku 25 lat stać ją na dwa, góra trzy niezłe sezony, choć wątpi, by mogła być tak wysoko w rankingu, jak kiedyś. „Nie mam wielkich planów – mówi – chciałabym się zorientować, na co mnie jeszcze stać”.
Powroty tenisowych gwiazd, jak uczy historia, miały podobny przebieg. Próbująca zatrzymać czas Martina Navratilova przekonała się, że nawet w deblu nie daje rady młodszym. Martina Hingis do swoich największych wyczynów nie była w stanie się zbliżyć, bo z kondycją i bieganiem po korcie było gorzej, a nie lepiej. Młoda mama Lindsay Davenport, skuteczna w małych turniejach, przy dużych okazjach głównie zawodziła. Tylko dwie powracające sięgnęły po tytuły wielkiego szlema. Złota medalistka igrzysk w Barcelonie (1992) Jennifer Capriati miała w wieku 17 lat narkotykową dziurę w życiorysie. Wróciła jako 20-latka i pięć sezonów musiała czekać na dwa tytuły w Melbourne i jeden w Paryżu oraz pozycję nr 1 w rankingu. Monika Seles w chwili zamachu na korcie w Hamburgu miała 19 lat i osiem tytułów wielkiego szlema. Po stracie dwóch sezonów namówiono ją, by spróbowała raz jeszcze. Zdołała wygrać wielką imprezę tylko raz, w wieku 22 lat. Mimo licznych sukcesów nie odzyskała nigdy dominującej pozycji.
Władze WTA Tour z decyzji Clijsters się cieszą, bo kobiecy tenis nie jest ostatnio widowiskiem pasjonującym (pisałem o tym tydzień temu) i przed Belgijką otwarto wszystkie regulaminowe furtki. Jest mało prawdopodobne, by obarczona dzieckiem Kim rzuciła się w wir morderczego treningu i za chwilę ogrywała Safinę, Dementiewą, Jankovic czy Zwonariową. Sama zainteresowana taki scenariusz raczej odrzuca, choć – jak przystało na sportsmenkę z krwi i kości – chce się o układzie sił przekonać na korcie. Przecież ona całą obecną elitę, poza siostrami Williams, swobodnie rozstawiała niedawno po kątach.
Jeśli chodzi o atrakcyjność turniejów, powrót Clijsters wiele nie zmieni. Belgijka prezentowała styl siłowy zbliżony do Capriati. Mocny, często zbyt schematyczny przerzut, umiejętność maksymalnego podkręcania tempa, fantastyczne przygotowanie biegowe. Jak się nie udawało, to receptą było zwykle jeszcze większe przyspieszenie. Dziś taki tenis jest wszechobecny. Ze świecą trzeba szukać kogoś, kto potrafi postawić na grę kombinacyjną – wolej czy dropszot.