W pierwszej piątce klasyfikacji generalnej nic się nie zmieniło.
Wtorkowy etap prowadził ze szwajcarskiego Martigny przez włoską Dolinę Aosty do francuskiego Bourg-Saint-Maurice. Kolarze pokonywali dwa trudne i długie podjazdy na przełęcze Grand-Saint-Bernard na 41. kilometrze (2473 m n.p.m.), najwyżej położoną na tegorocznej trasie, oraz Petit-Saint-Bernard (2188 m) na 128. kilometrze, przez którą ponad 2200 lat temu – w przeciwnym kierunku – przedostawała się do Italii armia Hannibala ze swoimi słoniami.
Tour de France przejeżdżał tędy ostatnio w 1963 roku. Na przełęczach św. Bernarda uciekał wówczas Federico Bahamontes, a etap, jak i cały wyścig, wygrał Jacques Anquetil. Lance’a Armstronga nie było jeszcze na świecie. Powrót na mityczne trasy nie przyniósł jednak spodziewanych przetasowań w klasyfikacji.
W wielkich górach nie było dużych emocji, jeśli nie liczyć momentu, w którym wicelider Armstrong w swoim starym stylu dogonił pod górę grupkę z liderem Contadorem, oraz upadku Jensa Voigta, zwycięzcy ubiegłorocznego Tour de Pologne.
Na zjeździe Niemiec poślizgnął się na pomalowanej olejną farbą linii rozgraniczającej dwie strony szosy i z podejrzeniem wstrząśnienia mózgu został odwieziony do szpitala w Bourg-Saint-Maurice. Najwięcej zyskali we wtorek Włoch Franco Pellizotti z Liquigasu – powiększył przewagę nad rywalami w klasyfikacji górskiej, wygrywając obydwie premie na przełęczach – oraz zwycięzca etapu.