Pamiętam jedną swoją Gwiazdkę z piłkarzami Ruchu. Trener Michal Vican pozwolił mi przejść tygodniowy cykl treningów z drużyną, która była wtedy najlepsza w Polsce. Efektem moich starań na boisku było właśnie zaproszenie na klubową Gwiazdkę do kawiarni Ruchu, którą prowadziła pani Bonowa, żona Józefa Bona, jednego z najlepszych polskich pomocników lat 70.
Niestety, muszę po latach wyznać, że po tej Wigilii grający w Ruchu reprezentanci Polski Achim Marx i Piotrek Drzewiecki, do spółki z Jurkiem Wyrobkiem i Albinem Wirą, musieli odprowadzać mnie do nocnego pociągu Gliwice – Warszawa Wschodnia, polecając opiece niewiele ode mnie trzeźwiejszego konduktora. Dostałem też w prezencie parę kilo wędlin, jakich wtedy, od czasu okupacyjnej rąbanki przywożonej wąskotorówką z Karczewa przez moją Falenicę, w stolicy nie widziano.
Wspominam o tym również dlatego, że taka Wigilia na Śląsku, ze wspólnym śpiewaniem polskich kolęd, zmieniła mój stosunek do tego regionu ukształtowany na trybunach Stadionu Wojska Polskiego. Jako młodociany kibic znałem wiele piosenek, których bohaterami były hanysy z Chorzowa i Bytomia. A potem, jako dziennikarz tygodnika "Piłka Nożna", poznałem tych ludzi osobiście i szukałem nawet okazji, żeby pojechać na Śląsk. Od tamtej pory mam tam wielu znajomych. Dziś, kiedy bezsensowne walki działaczy o władzę w PZPN stają się ważniejsze od samej gry, a kibice dźgają się nożami, marzy mi się taka choinka, na której każdy mógłby zawiesić bombkę z nazwiskiem swojego ulubionego piłkarza, nazwą klubu, życzeniem. Legia byłaby obok Widzewa, Wisła przy Cracovii, Grzegorz Lato obok Kazimierza Grenia. Żeby taka Wigilia trwała cały rok.
[ramka] [i]Skomentuj na [link=http://blog.rp.pl/szczeplek/2009/12/23/choinka-moich-marzen/]blog.rp.pl/szczeplek[/link][/i] [/ramka]