Hiszpankę uważano do tej pory za postać z drugiego planu. Nie korzystała z rozstawienia w wielkich imprezach, a jej styl – według ekspertów – źle rokował w starciu z gwiazdami.
Nie do końca jest jasne, skąd u Marii Jose taki tenis. W ojczyźnie wzorów nie miała, bo tam wychowują głównie szybkobiegaczy, którzy cierpliwie i z dużą rotacją przebijają piłki na drugą stronę. Sama zawodniczka twierdzi, że natchnęły ją stare telewizyjne relacje z meczów Martiny Navratilovej.
[wyimek][b][link=http://blog.rp.pl/stopa/2010/05/11/chwilo-trwaj/]skomentuj na blogu[/link][/b][/wyimek]
Dziesięć lat temu Martinez Sanchez była juniorką nr 2 na świecie. W sezonie 2001 pojawiła się w pierwszej setce rankingu WTA i zagrała w Madrycie finał z Arantxą Sanchez Vicario. Potem zniknęła na sześć sezonów. Dopiero dwa lata temu znów zaczęto o niej mówić, ale już z przymrużeniem oka, bo kto to widział, żeby uprawiać na korcie tego rodzaju zabawy.
Jej tenis przypomina grę Johna McEnroe. Też jest leworęczna i ma niesamowity, magiczny nadgarstek, woleje uderza we wszystkich płaszczyznach. Argument koronny to doskonale ukryty skrót. Hiszpanka potrafi go zagrać w odpowiedzi na każde uderzenie rywalki, nawet silne podanie. Z linii końcowej głaszcze piłki, podcina, odbija baloniki, by za chwilę, w szczególności z bekhendu, strzelić szybko i płasko. W ostatnich dwóch dekadach chyba tylko repertuar Szwajcarki Patty Schnyder wyglądał podobnie.