No, kobiety też to niby interesuje, ale jakby inaczej. My patrzymy na piłkarza, oceniając jego lewą nogę, a one – koszulkę, oczy i fryzurę. Bez sensu. [wyimek][b][link=http://blog.rp.pl/szczeplek/2010/06/10/telewizor-szmaragd/" "target=_blank]Skomentuj na blogu[/link] [/b][/wyimek]
Miałem wówczas 17 lat i kochałem się w Brazylii. Boisko KS Hutnik Falenica nazywaliśmy Maracaną, a każdy z nas chciał grać jak Pele i Garrincha. Żeby to osiągnąć, nie tylko kopaliśmy piłkę od rana do nocy, ale nie paliliśmy i nie piliśmy. Dopiero po latach, kiedy już byliśmy mądrzejsi, dotarło do nas, jak niepotrzebna to była ofiara. Mistrzostwa w Anglii Brazylia rozpoczęła od zwycięstwa nad Bułgarią, dzięki rzutom wolnym Pelego i Garrinchy, po których piłka leciała, lekceważąc prawa fizyki. Nasza radość przemieniła się w rozpacz, gdy dwa kolejne mecze Brazylia przegrała i odleciała do domu.
Lekarstwem na zawiedzioną miłość jest znalezienie następnej. Rolę pocieszyciela odegrała Anglia z Bobbym Charltonem i Bobbym Moore'em. Kiedy w finale Helmut Haller zdobył prowadzenie dla Niemców, siedząc przed telewizorem Szmaragd na werandzie mojego domku w stylu świdermajer, przysięgałem, że jeśli mecz tak się zakończy, na znak żałoby będę przez rok chodził w czarnej koszuli. Pana Boga musiało to przerazić, bo natchnął ormiańskiego sędziego do podjęcia najbardziej kontrowersyjnej decyzji futbolowej XX wieku. Anglia wygrała.
Minęło osiem lat, pojechałem na swój pierwszy mundial i na własne oczy widziałem sukcesy Polaków. Piłkarze byli moimi rówieśnikami. Oni też wyszli ze swoich drewnianych domków lub gomułkowskich bloków, więc odkrywali świat i oglądali parę razy każdego dolara nim go wydali. Na pewno nie przegraliby 0:6 z Hiszpanami, bo Kazimierz Deyna, Andrzej Szarmach, Robert Gadocha czy Grzegorz Lato to byli tacy piłkarze jak dziś Xavi, Andres Iniesta czy Fernando Torres.
Kiedy w Niemczech mówiłem, że jestem z Polski, czułem dumę. Tak samo czuli się zapewne Polacy na mundialu w Hiszpanii (1982), kiedy Zbigniew Boniek wbijał trzy gole Belgii, Rosjanie ("wejdą, nie wejdą") byli słabsi od nas, a na trybunach powiewały transparenty "Solidarności" kasowane w telewizji na Woronicza.