Impreza miała jednak fundamentalne znaczenie dla naszego kolarstwa. Była najważniejszym w roku przeglądem sił, defiladą, do której szykowali się krajowi cykliści. Startowała ich ponad setka, wśród nich zupełnie nieznani, dla których pokazanie się na jednym etapie było marzeniem życia.
Pierwszy obrazek, jaki zapamiętałem z Tour de Pologne, to ucieczka kolarza o nazwisku Trams, który stał się bohaterem dnia. Pisano o nim, mówiono w radiu, mimo iż nie zdołał odnieść zwycięstwa na mecie etapu. Działo się to w 1973 roku, w czasach gdy polskie kolarstwo było potęgą. Dziś tacy młodzi ludzie jak dzielny kolarz Trams nie mają wstępu na salony, które stworzył Czesław Lang. W Tour de Pologne, wyścigu ekskluzywnym, mającym wysoką rangę międzynarodową, uczestniczy w tym roku zaledwie 14 polskich cyklistów. Langowi chwała za to, że zawalający się pałac zamienił na piękny zamek, ale porównanie zysków i strat wcale nie musi wypadać na korzyść nowej budowli.
W polskim kolarstwie powstała potężna wyrwa po tym dawnym, pszenno-buraczanym (określenie nieprzypadkowe: organizatorem było Zjednoczone Stronnictwo Ludowe) Tour de Pologne. Nie sądzę, by dziś wyścig działał na wyobraźnię młodych kolarzy tak mocno jak niegdyś. Jest celem zbyt odległym, niedostępnym. Wspaniały zamek zbudowany przez Langa znajduje się na szczycie szklanej góry. Jeśli miałbym podać trzy przyczyny kryzysu polskiego kolarstwa, to jako jedną z nich wymieniłbym likwidację Tour de Pologne w dawnej postaci.
Nie mam, broń Boże, zamiaru nawoływać do rozbiórki dzieła Langa. Niech sobie istnieje ku chwale budowniczego i polskiego kolarstwa. Namawiałbym raczej do zasypywania wspomnianej wyrwy. Francuzi mają Tour de l’Avenir, a Włosi Giro Baby, które są satelitami Tour de France i Giro d’Italia. Może u nas też należałoby zorganizować Tour de Pologne bis, dając szansę młodym cyklistom, takim właśnie, jakim był dzielny kolarz Trams. Nie wiadomo tylko, czy znajdzie się jeszcze w Polsce 100 szosowców, którzy mogliby stanąć do takiej rywalizacji.