Miało być włoskie Alpe d'Huez i było. Nawet z tym samym zwycięzcą. Na metę na Passo Pordoi, po wspinaczce zakosami, pierwszy wjechał wczoraj Christophe Riblon, 10 dni wcześniej bohater Francji po ataku na ostatnich kilometrach podjazdu pod Alpe d'Huez. I jak w Tour de France, drugie miejsce zajął ten, który się najbardziej napracował na etapie, Austriak Thomas Rohregger (na Alpe z Francuzem przegrał Tejay van Garderen).
Riblon zaatakował już na 8 kilometrów przed końcem. Miał na mecie w Dolomitach, ostatnim przystanku włoskiej części wyścigu, ponad minutę przewagi, ale to nie wystarczyło, by zostać liderem.
Rafał Majka z Saxo-Tinkoff, jedyny Polak z szansami na wygranie Tour de Pologne, był trzeci na pierwszym etapie do Madonna di Campiglio, piąty wczoraj i prowadzi w klasyfikacji generalnej z czterema sekundami przewagi nad Sergio Henao ze Sky i sześcioma nad Riblonem. Po sobotnim finiszu 24-latek z Saxo-Tinkoff czuł niedosyt, uważał, że zbyt wcześnie przyspieszył i przez to uciekło mu zwycięstwo.
Chciał się odegrać w niedzielę, też się nie udało, ale koszulka lidera w polskich rękach to cenniejsze niż etapowe zwycięstwo. Od kiedy Tour de Pologne jest w elicie zawodów UCI, żaden Polak nie wygrał wyścigu, a liderem był tylko raz: rok temu przez dwa etapy prowadził Michał Kwiatkowski.
Dziś dzień przerwy i podróży Touru z Włoch do Polski (kolumna wyścigu przejeżdża, kolarze lecą trzema samolotami), jutro etap spod Wawelu do Rzeszowa, czyli start pięcioetapowej rundy od Krakowa do Krakowa, od wtorku do soboty. Ale wystarczyły dwa dni we Włoszech, i wspinaczka w najwyższych na trasie wyścigu górach, by pogubić większość gwiazd Touru.