Polonia ma to, co trudno już dostrzec na ligowych stadionach. Ich nowoczesność, systemy zabezpieczeń, segregujące gości kołowrotki, powodują brak jakiejkolwiek integracji. Kiedy idę na Legię, widzę wciąż tych samych kolegów dziennikarzy i tylko ich. Nie mogę wejść na żadną inną trybunę, żeby porozmawiać z dawnymi piłkarzami, zwykłymi kibicami. To jest cena nowoczesności na wszystkich nowych stadionach, nie tylko w Polsce.
W tej sytuacji stadion Polonii, który nawet pół wieku temu nie był nowoczesny, jawi się jako obiekt ze skansenu budownictwa sportowego i właśnie na tym polega jego urok. Pójście na mecz to nie jest tylko oglądanie piłkarzy, to jest rytuał, wpisany w kalendarz i rytm tygodnia.
Na Konwiktorskiej, przed wejściem na główną trybunę, tam, gdzie kiedyś parkował swojego Bentleya Józef Wojciechowski, spotykają się kibice i rozmawiają. Przychodzi Zdzisław Sosnowski, ostatni żyjący członek drużyny, która w roku 1946, na gruzach miasta (choć paradoksalnie na stadionie Legii, który ocalał z wojny) zdobyła tytuł mistrza Polski. Jest imponujący formą fizyczną Henryk Misiak, który w roku 1952 zdobywał z Polonią Puchar Polski. Zawsze można spotkać Juliusza Kuleszę, pisarza i grafika, który jeszcze w latach 50. ilustrował swoimi rysunkami książki Stanisława Mielecha (twórcy Legii i jej nazwy).
Przychodzą politycy (ci akurat koniunkturalnie, z wyjątkiem Marka Jurka), artyści i dziennikarze niesportowi. Polonia ma wielu znanych kibiców, którzy wprawdzie nie noszą klubowych szalików (to wciąż w stolicy jest niebezpieczne), ale nie wypierają się swoich sympatii.
Jest teraz na Konwiktorskiej klimat romantyczny. Kiedy skończyły się pieniądze i gra o mistrzostwo kraju, mecze zyskały inny wymiar.