Wódko, pozwól grać

Picie wśród piłkarzy zawsze należało do dobrego tonu. Było powodem tragedii i żartów. Było?

Publikacja: 24.01.2014 01:00

Jerzy Pilch (kibic futbolu) napisał „Pod mocnym aniołem", książkę o uzależnieniu pisarza od alkoholu, a film na jej podstawie bije rekordy popularności. Ten sam problem ma także wielu artystów piłki nożnej. Niedawno znów się dowiedzieliśmy, że gracz, który miał być przyszłością reprezentacji Polski, utopił talent w gorzale. Nie pierwszy i nie ostatni.

Mieliśmy przed wojną takiego piłkarza, który nazywał się Ernest Wilimowski. Powiedzieć, że był najlepszy w Polsce, to mało. On pierwszy w historii mundiali strzelił cztery bramki w jednym meczu. Tyle że Wilimowski miał problem: lubił się napić i czasami z tym przesadzał.

Działacze patrzyli na jego wyskoki przez palce, ale w roku 1936 cierpliwość się skończyła. Wilimowski miał wówczas zaledwie 20 lat, już był najlepszym napastnikiem w Polsce i korzystał ze swojej pozycji ponad miarę. Po ligowym zwycięstwie nad Wisłą 1:0 cała drużyna Ruchu Chorzów świętowała w restauracji do białego rana i nazajutrz skacowani piłkarze przegrali towarzyski mecz z Cracovią 0:9. A Cracovii wtedy nie było nawet w lidze.

Szkoda medalu

Powracających piłkarzy Ruchu kibice na dworcu w Katowicach przywitali okrzykami „Hańba, skandal, grać w piłkę, a nie siedzieć w knajpach". Zawodnicy na wszelki wypadek pozostali w wagonie. Wyszli tylko dwaj, Ernest Wilimowski oraz rezerwowy bramkarz Edward Kurek, i – zdaniem kibiców – poszli prosto do restauracji Silesia przy ulicy Wojewódzkiej.

W liście do redakcji „Przeglądu Sportowego" dziennikarz śląski Stanisław Skrzypczak tak relacjonuje przebieg późniejszych wydarzeń: „Wilimowski i Kurek szybko znaleźli sobie towarzystwo – w osobach b. sekretarza OZPN-u Wyleżoła, jednego z redaktorów sportowych katowickiego pisma p. G. i innych, przyczem wnet na stole znalazła się wódka, piwo i zakąski. Jako niesportowiec, a jednak interesujący się wszystkimi objawami życia na Śląsku zająłem z kolegą po fachu sąsiedni stolik w restauracji i przysłuchiwałem się rozmowie. Nad ranem około godz. 3-ciej Kurek, skonsumowawszy większą ilość wódki, zauważył mnie siedzącego i przysiadłszy się do mojego stolika, przywołał ledwo trzymającego się na nogach Wilimowskiego, którego dotychczas osobiście nie znałem. Przedstawił mi go Kurek i wówczas ich zagadnąłem:

– Jak doszło do tak kompromitującej porażki?

– Cracovia – odpowiada Kurek – zagrała jeden ze swych najlepszych meczów. Nie musieliśmy jednak przegrać, gdyby wszyscy nie byli pijani. Po meczu z Wisłą kierownictwo wypłaciło każdemu graczowi po 50 zł. Wszyscy poszliśmy więc na pijatykę i dopiero nad ranem około godz. 5 wróciliśmy w poniedziałek do domu. Badura ledwo stał na boisku w Krakowie, a Peterek nie mógł dojrzeć piłki. Ja – przerywa Kurkowi Wilimowski – to widziałem zawsze cztery piłki".

Konsekwencją tego i podobnych wydarzeń było pominięcie Wilimowskiego przy ustalaniu kadry na igrzyska olimpijskie w Berlinie. Z nim mieliśmy szanse nawet na złoty medal.

Pół litra na głowę

Ten obrazek sprzed blisko 80 lat jest wciąż aktualny. Wystarczy zmienić nazwiska bohaterów. Znałem takiego dziennikarza, który zapraszał piłkarzy do stolika, nalewał im w tempie zbyt szybkim nawet dla zawodowców, po czym, pod pretekstem wyjścia do toalety, biegł do redakcji, żeby napisać, kto się upił i gdzie. Miał już umówionego taksówkarza, który rozwoził tych piłkarzy po domach i mógł w razie czego być świadkiem.

Podobna historia, chociaż bez złych intencji dziennikarza, doprowadziła do zmiany trenera reprezentacji. W grudniu 1980 r. przed odlotem kadry na pierwszy mecz eliminacyjny mundialu w Hiszpanii, z Maltą, piłkarze zebrali się w nieistniejącym już hotelu Vera. W odwiedziny wpadł do nich wtedy redaktor z TVP i jak to bywa wśród przyjaciół, spotkanie się przeciągnęło.  Rano na lotnisku Okęcie trudy tej nocy widać było i czuć po bramkarzu Józefie Młynarczyku. Znaleźli się tam akurat dwaj reporterzy, którzy zdemaskowali Młynarczyka. Koledzy się za nim ujęli, więc prasa, stojąca na straży moralności, zrobiła z nich „bandę czworga". Tworzyli ją wraz z Młynarczykiem: Zbigniew Boniek, Władysław Żmuda i Stanisław Terlecki.

Ten ostatni był najbardziej hardy i już więcej w kadrze nie zagrał. Trener Ryszard Kulesza nie chciał mieć nic wspólnego z pokazowym procesem wytoczonym przez generała-prezesa PZPN i podał się do dymisji. Zastąpił go Antoni Piechniczek, poprosił piłkarzy, żeby się pokajali, i niecałe dwa lata później zdobył z nimi trzecie miejsce na mundialu.

Piłkarze nie piją więcej niż lekarze, artyści, prawnicy czy dziennikarze. Mają tylko, być może, więcej możliwości. Duże pieniądze, mnóstwo wolnego czasu, męskie towarzystwo na treningach, meczach, w podróżach, wspólne pokoje w hotelach to wystarczające powody, żeby się napić. Dla zabicia czasu, dlatego że „jest miło", z radości po zwycięstwie i z rozpaczy po porażce. A do tego piłkarze są narażeni na adorację ze strony kibiców.

Oczywiście poziom życia piłkarza określa w jakimś stopniu charakter libacji. Ale mniemanie, że im lepszy piłkarz, tym bardziej wyszukane alkohole spożywa, prowadzi na manowce. Opowiadał mi legendarny skrzydłowy Polonii Bytom i Górnika Zabrze Jan Banaś, jak wyglądało jego wkupienie się do reprezentacji Polski. – Graliśmy w Warszawie z Czechosłowacją, wicemistrzem świata. W drużynie byli sami Ślązacy, więc po meczu wszyscy wracaliśmy pociągiem do Katowic. Musiałem postawić pół litra czystej. Oczywiście każdemu po butelce.

Mocna pomidorowa

Polacy wygrali wtedy 2:1, a obydwie bramki strzelił Ernest Pol. To był jeden z najlepszych graczy w historii naszego futbolu, ale miał ten sam problem co Wilimowski przed wojną. Nie wylewał za kołnierz. Działacze zwracali mu uwagę, że przesadza, ale Pol miał zawsze jeden argument, z którym trudno się było nie zgodzić: -Ernest pije, ale Ernest gra – mawiał, co zniechęcało moralistów do dalszej dyskusji, ponieważ była to prawda.

Czekali więc, aż kiedyś Pol uśnie na boisku lub skompromituje się w inny sposób, który da mu do myślenia. Tyle że to się nie zdarzyło. Wczesną wiosną 1961 r., kiedy w Zabrzu leżały jeszcze resztki śniegu, Górnik miał się spotkać w meczu ligowym z Legią Warszawa. Wiadomo, jaki ciężar gatunkowy mają takie mecze i jaka mobilizacja panuje przed nimi w obydwu miastach.

Górnicy zebrali się dzień wcześniej na krótkim zgrupowaniu, ale Ernest Pol tam nie dotarł. Po poszukiwaniach trwających kilka godzin znaleziono go nad ranem śpiącego w zaspie. Proces reanimacji polegał na zimnych i gorących kąpielach oraz płukaniu żołądka. Kiedy wreszcie Pol wyszedł na boisko, dojście do siebie zajęło mu trochę czasu, ale kiedy już doszedł, wbił Legii cztery bramki, a Górnik zwyciężył 5:1.

To m.in. z Polem (grał wówczas w Legii jako żołnierz)związana jest historia podróży piłkarzy CWKS pociągiem z Francji w połowie lat 50. Ponieważ istniało ryzyko, że w drodze do kraju zawodnicy poczują pragnienie, kierownictwo przeprowadziło w ich bagażach rewizję i zobowiązało konduktora do niesprzedawania alkoholu pod żadnym pozorem. Ale nim do tego doszło, ten sam konduktor schował butelki wódki w rezerwuarach w toalecie (dzięki czemu była zimna). Kiedy podano obiad w wagonie restauracyjnym, wlał piłkarzom zawartość butelek do zupy pomidorowej.

Dziś imię Ernesta Pola nosi stadion Górnika w Zabrzu. I słusznie, bo świetnie grał.

Piwo od masażysty

W latach 70. i 80., kiedy obowiązywała zasada „kto nie pije, ten kabluje", konsumpcja alkoholu, choć oficjalnie niepopierana, nie budziła też odrazy. W klubach, którymi rządzili działacze partyjni, picie było jak najbardziej na miejscu.Kiedy dziennikarz, zwłaszcza z Warszawy, przyjeżdżał do innego miasta na mecz, witany był jak król i tylko od jego silnej woli zależało, kiedy wróci do domu.

To samo dotyczyło sędziów piłkarskich. Podstawowym kryterium przyjmowania do trójek sędziów liniowych była umiejętność prowadzenia samochodu. Ktoś musiał głównego odwieźć do domu. Zdarzało się, że przed wyjściem na boisko arbiter wypijał setkę dla kurażu, w czym wspierał go obserwator oceniający jego pracę.

Opowiadał mi piłkarz, który w ogóle nie pił (tacy też grali i grają), że po boisku biegało nie tylko 22 skacowanych zawodników, lecz także sędzia, i gdyby ktoś zapalił zapałkę, to nawet trawa by się zajęła. Smród był niemiłosierny. To wtedy masażyści wybiegający na murawę, wyjmowali dyskretnie ze swoich toreb butelki piwa. Pili solidarnie sportowcy obydwu drużyn.

Antkiem z Mielca

Dziennikarze też nie byli od macochy. Powszechnie lubiany sprawozdawca „Przeglądu Sportowego" miał zwyczaj zasypiania na meczach. Ale, wiedziony obowiązkiem zawodowym, zawsze pisał sprawozdanie, w którym uczciwie chwalił wszystkich piłkarzy. Kiedyś pojechał na mecz do Mielca. Stal Grzegorza Laty, Andrzeja Szarmacha i Henryka Kasperczaka grała z Górnikiem.

W Mielcu gościnność była zawsze staropolska, więc przybysza podjęto obiadem. Brał w nim udział także trener Górnika, który wcześniej prowadził zespół Stali. Obiad się przeciągnął i kolega reporter postanowił zostać przy stole, natomiast trener wrócił na ławkę. Niestety, usiadł po stronie Stali, bo był przekonany, że cały czas ją prowadzi. Dawał nawet głośne rady, jak mają grać.

Redaktor kontynuował obiad, ale nazajutrz rano przypomniało mu się, że wieczorem musi być na meczu Pogoni w Szczecinie. Poinformował o tym gospodarzy, którzy nie z takimi problemami dawali sobie radę. Był to w końcu klub koncernu lotniczego WSK PZL. Postanowili odstawić gościa do stolicy samolotem An-24T, wersja towarowa. Do lotniska było blisko, ale nie na piechotę. Normalnie gościa zawiózłby kierowca prezesa, ale traf chciał, że też był na obiedzie i leżał obok. Wezwano więc autokar zakładowy. Kolega doleciał do Warszawy, niestety, wsiadł w niewłaściwy pociąg i zamiast w Szczecinie, obudził się w Hajnówce. Zadzwonił więc od dróżnika, żeby ktoś go zastąpił. Romantyczne to były czasy.

We wspomnieniach słynnych piłkarzy wątek picia jest powszechny. Napastnik Arsenalu i reprezentacji Anglii Paul Merson napisał książkę pod tytułem „Jak nie być profesjonalnym piłkarzem". Picie przed meczem wódki z Red Bullem to w tej książce banał. Merson opisuje swoją wizytę w klinice The Prior w Londynie, gdzie kurację odwykową przechodził Paul Gascoigne, inny gracz-pijak. W pewnym momencie do pokoju wszedł sanitariusz - wolontariusz, na widok którego Merson prawie spadł z krzesła. Rozmawiał z nimi przez pół godziny. Kiedy wyszedł, Gazza spytał Mersona: – Co to za dziwny facet? A to był Eric Clapton.

Sport
Czy Andrzej Duda podpisze nowelizację ustawy o sporcie? Jest apel do prezydenta
Materiał Promocyjny
Berlingo VAN od 69 900 zł netto
Sport
Dlaczego Kirsty Coventry wygrała wybory i będzie pierwszą kobietą na czele MKOl?
Sport
Długi cień Thomasa Bacha. Kirsty Coventry nową przewodniczącą MKOl
SPORT I POLITYKA
Wybory w MKOl. Czy Rosjanie i Chińczycy wybiorą następcę Bacha?
Materiał Partnera
Warunki rozwoju OZE w samorządach i korzyści z tego płynące
Sport
Walka o władzę na olimpijskim szczycie. Kto wygra wybory w MKOl?
Materiał Promocyjny
Suzuki Moto Road Show już trwa. Znajdź termin w swoim mieście