Wrócił pan z piłkarskich zaświatów. Po rundzie w rezerwach Śląska podpisał pan kontakt w klubem Bundesligi. Czuje pan lekką satysfakcję po transferze wobec tych, którzy skreślili pana we Wrocławiu?
Rafał Gikiewicz:
Pewną satysfakcję na pewno mam. Chociaż nie wróciłem tak do końca z zaświatów, bo cały czas trenowałem. Chociaż na pewno był to znaczny przeskok, bo z boisk Ligi Europy nagle w styczniu musiałem odnaleźć się w rzeczywistości niższej ligi. Ale od razu po odsunięciu od pierwszego zespołu powiedziałem, że robię wszystko dla siebie i wiedziałem, że może przyjść taki moment, w którym odejdę i zrobię krok do przodu. Umowa z Eintrachtem takim jest. Nastawiałem się na wyjazd, żeby oczyścić trochę głowę, bo od pół roku różne ploteczki pojawiały się na mój temat. Postanowiłem, że jak pojawi się oferta z zagranicy, to z niej skorzystam. Bundesliga jest jedną z lepszych lig na świecie, ale podjąłem ryzyko.
Trener Torsten Lieberknecht powiedział już, czego od pana oczekuje?
Wiadomo, że pierwszy bramkarz Daniel Davari — pół Niemiec, pół Irańczyk — nie przedłuża kontraktu, jedzie teraz na mundial. Drugi bramkarz miał kontuzję, teraz wraca, no i jestem ja. Rozmawiałem z trenerem, sztab szkoleniowy widział co prezentuję na treningach. Wiedzieli, że kilka miesięcy trenowałem tylko z rezerwami, więc byli zdumieni, że tak dobrze się prezentuję. Myślę, że dam radę wpasować się w ich schemat gry. Jak ktoś śledzi ligę niemiecką to widzi, że obcokrajowców w bramce jest tam bardzo mało. Niemcy mają przecież świetną szkołę bramkarzy z Neuerem czy Ter Stegenem na czele. Na obcokrajowców raczej nie stawiają i nawet dziennikarz "Kickera" na konferencji powiedział, że chyba na tyle dobrze musiałem się pokazać, że nie boją się mnie zatrudnić.