—korespondencja z St. Andrews
Zostanie wiele niezwykłych wspomnień po tym turnieju, ale najbardziej będzie zapewne pamiętana (oprócz szaleństw szkockiego lata) ta dogrywka. Wyszło do niej trzech: przyszły mistrz oraz Australiczyk Marc Leishman i Louis Oosthuizen z RPA (najlepszy na The Old Course 2010 roku).
W The Open gra się taki baraż na czterech dołkach, jeśli one nie dają rozstrzygnięcia, decyduje gra do skutku na dołku numer 18. W poniedziałkowe popołudnie, właściwie nawet pod wieczór, cała trójka kandydatów poszła zatem na start dołka nr 1, potem w planie były dołki nr 2, 17 i 18 – wszystkie par 4), tak, by publiczność miała do emocji jak najbliżej.
Cztery dołki wystarczyły. Tak naprawdę Johnson wygrał dogrywkę szybko: dwa razy birdie i już miał przewagę uderzenia nad Oosthuizenem. Leishman, znakomicie grający w głównej rundzie, przegrał swoją szansę na starcie dogrywki – bogey na pierwszym dołku i dwaj rywale uciekli od razu o dwa punkty. Nie dogonił.
Los wyreżyserował ostatnie chwile znakomicie. Golfista z RPA położył piłkę na ostatnim greenie bliżej flagi, niż Johnson. Amerykanin puttował pierwszy, nie trafił, drugi putt był już formalnością. Kilkanaście tysięcy ludzi na trybunie głównej oraz w okolicy świetnie wiedziało, że jeśli Louis trafi, odrobi stratę, będzie remis i dogrywka, już dwuoosobowa, będzie miała ciąg dalszy.