Polacy najpierw dali sobie wbić dwie bramki po akcjach jak na podwórku, a potem pokazali Niemcom, że mogą z nimi grać również poważnie. Nie wiem co się stało Łukaszowi Piszczkowi, że nie nadążał za przeciwnikami, ale przecież on nie był w swojej części boiska jedynym obrońcą. Nie pomagał mu ani ustawiony na prawej pomocy Krzysztof Mączyński, ani środkowi obrońcy. Łukasz Fabiański nie mógł obronić strzałów Thomasa Muellera i Mario Goetzego.
Ale Niemcy wcale nie grali dobrze. Długo budowali akcje a raczej podawali sobie piłkę na swojej połowie, co nie przynosiło im wiele pożytku. W dodatku grali bardzo nonszalancko, co o mało nie skończyło się dla nich stratą bramki. Najpierw Manuel Neuer nie pomyślał wybijając piłkę a potem naprawił swój błąd broniąc bombowy strzał Roberta Lewandowskiego.
To były ostatnie sekundy pierwszej połowy. Kilka minut wcześniej Polacy przeprowadzili akcję, którą można pokazywać jako wzorcową dla każdej drużyny na świecie. Zaczął ją Arkadiusz Milik, zwykłym podaniem na lewe skrzydło do Kamila Grosickiego, który wyprzedził Emre Cana i butem, na którym ma wypisane imię córki - Maja podał (dawniej byśmy napisali - fałszerzem albo fałszem) do Roberta Lewandowskiego. Jego szczupak był też fenomenalny. Zrobić coś takiego i to na boisku mistrzów świata - to też mistrzostwo. Nie pamiętam kiedy Niemcy, prowadząc dwiema bramkami, omal tej przewagi w ciągu kilku minut nie stracili.
Szkoda, bo w drugiej połowie Polacy dali się zepchnąć do obrony. Ilkay Gundogan popisywał się dryblingami w polu karnym i jeśli Adam Nawałka myślał, że Paweł Olkowski będzie godnym następcą Łukasza Piszczka, to po tym meczu raczej zmieni zdanie.
Gdyby w naszej reprezentacji było więcej piłkarzy tak kreatywnych jak Lewandowski, Grosicki, Milik czy nawet Jakub Błaszczykowski (jedna bardzo ładna akcja, a przecież on pierwszy raz w tym sezonie wyszedł na boisko), ta niemiecka drużyna miałby z nami problem.