Rzeczpospolita: Napisał pan na blogu, że siedzi teraz przy kominku, kosi trawnik, odpuszcza dietę. To najlepszy sposób, by odreagować morderczy sezon kolarski?
Rafał Majka: Najbardziej doceniam to, że mogę być z żoną, spędzać czas z rodziną. W tym roku byłem może z 50 dni w domu. Tylko na wyścigach spędziłem 87 dni, startując, przejechałem 13 662 km. Kiedy wyjeżdżam sam na zgrupowania, biorę Magdę ze sobą, ale gdy przygotowujemy się z drużyną, już takiej możliwości nie ma. Lubię więc październik, listopad. Mamy czas dla siebie, a ja mogę sobie wreszcie podjeść, napić się trochę alkoholu. W trakcie sezonu uważam na to, co jem i piję. Gdy przygotowywałem się do wielkich tourów, nie tknąłem nawet lampki wina.
Który sukces uważa pan za ważniejszy – zwycięstwo etapowe w Tour de France czy trzecie miejsce w Vuelcie?
Zdecydowanie podium Vuelty. W poprzednim roku stanąłem na podium w Tour de France, wygrywając klasyfikację górską, a teraz zająłem trzecie miejsce w Hiszpanii. Jestem bardzo zadowolony z tego sezonu, ale muszę dążyć do tego, żeby być jeszcze lepszym.
Żałuje pan 12 sekund straty do drugiego w Vuelcie Joaquima Rodrigueza? Zastanawia się pan, gdzie je zgubił?