Relacja z Monte Carlo
Przed startem obstawiano raczej trójkę i szóstkę, czyli numery Daniela Ricciardo i Nico Rosberga. Obaj ruszali z pierwszego rzędu, a na ulicznej pętli w księstwie hazardu pozycja startowa jest ważnym kluczem do sukcesu, bo wyprzedzanie na wąskiej trasie nie należy do najłatwiejszych zadań. Hamilton modlił się o deszcz, bo po kolejnych problemach w kwalifikacjach startował z trzeciego pola. – W najważniejszych momentach zawsze coś się dzieje z moim samochodem – mówił w sobotę podłamany mistrz świata. Tyle, że podczas każdego weekendu Grand Prix najważniejsza jest niedziela i wyścig, w którym wszystko ułożyło się już po jego myśli.
Jego modły zostały wysłuchane, bo rywalizację o punkty w szóstej rundzie mistrzostw świata rozpoczęto na mokrym torze, za samochodem bezpieczeństwa. Gdy po siedmiu okrążeniach sędziowie uznali, że warunki są już odpowiednie do prawdziwego ścigania, Ricciardo natychmiast zrobił użytek z pierwszego w karierze pole position i odskoczył od reszty stawki. Rosberg, aktualny lider mistrzostw świata, nie był w stanie dotrzymać mu kroku. Ledwo udawało mu się powstrzymywać Hamiltona, ale zespół Mercedes, widząc co się święci, najpierw poprosił Rosberga o podkręcenie tempa, a kiedy to nie pomogło, nakazał mu przepuścić partnera i jednocześnie rywala w walce o tytuł. Niemiec posłusznie oddał pozycję.
– Najbardziej bolało mnie to, że nie czułem się pewnie w samochodzie. To, że musiałem przepuścić Lewisa, było tylko konsekwencją – mówił Rosberg po wyścigu, a potem na oczach dziennikarzy Hamilton objął go i podziękował mu za współpracę.
Ricciardo był już ponad dziesięć sekund z przodu, ale gdy nawierzchnia przesychała coraz bardziej, lider i większość rywali zmienili opony z deszczowych na przejściowe. Hamilton jednak nie zjeżdżał i na mocno zużytym ogumieniu z głębokim bieżnikiem czekał, aż warunki będą na tyle dobre, by założyć gładkie opony na suchy tor. Zanim do tego doszło, Ricciardo go dogonił, a po zjeździe Hamiltona popisał się niesamowitym tempem – wiedział, że sam będzie zmieniał ogumienie jedno okrążenie później i robił wszystko, żeby wrócić na tor przed rywalem. Niestety, w kluczowym momencie nie popisał się jego zespół: gdy Ricciardo zjawił się na stanowisku serwisowym, mechanicy dopiero wynosili opony z garażu. W ostatniej chwili zmieniono decyzję co do rodzaju mieszanki i zestaw, który ostatecznie trafił do samochodu, trzeba było przynieść z czeluści garażu. Australijczyk stracił aż dziesięć sekund i wyjechał z alei tuż za Hamiltonem. Dwoił się i troił, ale nie był w stanie wyprzedzić kierowcy Mercedesa na wąskim, wyboistym torze.