Rafał Majka o występie na igrzyskach olimpijskich

Dzień po wyścigu brązowy medalista przyznawał, że polska drużyna spisała się znakomicie i koledzy dostaną nagrodę.

Publikacja: 07.08.2016 19:43

Rafał Majka

Rafał Majka

Foto: PAP/EPA

"Rzeczpospolita": Dobrze pan spał?

Rafał Majka: Niedobrze, bo wciąż byłem bardzo zmęczony. Organizm jest wyczerpany. Dałem z siebie 110 procent, naprawdę byłem za metą wykończony – tak bardzo, że do polskiej telewizji zacząłem mówić po angielsku. O 4 rano byłem też głodny, tak głodny, że zjadłem jajecznicę, największą od lat. Nogi wciąż bolą.

Miało być właśnie tak – atak Kwiatkowskiego, potem ostatnie wzniesienia i Majka wśród najlepszych?

Założenia taktyczne zrealizowaliśmy perfekcyjnie. Jeździmy w dobrych grupach, wiemy, jak się rozgrywa wyścigi. Plany były dwa, wypalił ten drugi, że Michał Kwiatkowski ucieka, ja się oszczędzam, potem on czeka na mnie przed zjazdem i atakujemy. Tempo na ostatnich kilometrach było ogromne, na ostatnim zjeździe chyba auto by nas nie dogoniło, zdobyliśmy na siedmiu kilometrach 53 sekundy przewagi. Wyszło idealnie. Wcześniej cała reprezentacja też jechała dla mnie, Michał Gołaś i Maciej Bodnar pilnowali, bym się nie męczył, dojeżdżał do gór bez stresu i defektu. A po górach potrafię jeździć.

Jak odwdzięczy się pan kolegom?

Wedle umowy. Nie mogę powiedzieć jak, ale na pewno nagroda będzie odpowiednia. Medal to także ich zasługa.

Złota, co uciekło na ostatnich kilometrach, nie żal?

Nie ma co lamentować, jestem szczęśliwy, że mam brązowy medal. Jedna kraksa i już by go nie było. A to moje pierwsze igrzyska i od razu sukces.

Da się porównać do wygranego etapu w Tour de France?

Igrzyska są co cztery lata, dla mnie to wielka sprawa, ale etap w Tour de France też, tak samo jak koszulka w grochy. Ja po prostu lubię największe wyzwania, lubię pokonywać trudności, tworzyć historię sportu, bić rekordy. Właściwie nie wiem dlaczego, po prostu tak mam. Szukam kolejnych wyzwań i chciałbym powtarzać sukcesy.

Świętowaliście hucznie ten brąz?

Nie świętowaliśmy, bo jesteśmy zawodowcami, a przed chłopakami jest jeszcze wyścig indywidualny na czas. Wypiliśmy po jednym piwku, piwo jest dobre na odkwaszenie mięśni nóg, mamy też w planie kolejny trening, lekki, ale potrzebny.

To dlatego przyjechał pan do nas na rowerze?

Tak, jedziemy zaraz na przejażdżkę. Kolarz, gdy odpoczywa, to nie siedzi w fotelu. Mamy więc trening, dwie godziny, ale taki spokojny, z przystankiem na kawę i rozmowę. Poza tym nie kończę sezonu. Przede mną kolejne starty, mam ich w tym roku naprawdę dużo. Nie chcę jednak kończyć jazdy za wcześnie, by na wiosnę się nie męczyć. Muszę mieć odpalony motor, żeby działał przez cały czas na dużych obrotach.

Co może pan powiedzieć młodym ludziom, którzy chcą trenować kolarstwo?

Że to trudny sport, pracy dużo, non stop poza domem. Lecz ja trafiłem z jazdą na rowerze jak szóstkę w totolotka. To dar od Boga, że potrafię tak wykorzystać siły. Dzieciakom mogę powiedzieć, żeby brały ze sportowców przykład i wierzyły w swoje możliwości. Niech marzą o medalu olimpijskim.

W jakiej grupie będzie pan jeździł w kolejnym sezonie?

W ciągu tygodnia wszystko się wyjaśni. Wrócę do domu i zamknę tę furtkę. Są trzy opcje, dla mnie najważniejsza jest nie wysokość kontraktu, lecz to, żeby być na pewno liderem drużyny i żeby drużyna wierzyła we mnie.

Kiedy będzie pan w Polsce?

Ląduję w poniedziałek w Warszawie, pewnie wyjdę do kibiców, potem zaraz lecę do Krakowa. Czekam na największą nagrodę: spokojną kawę z rodziną na własnym tarasie.

—w Rio de Janeiro wysłuchał Krzysztof Rawa

Sport
Witold Bańka dla "Rzeczpospolitej": Iga Świątek i Jannik Sinner? Te sprawy dały nam do myślenia
Sport
Kiedy powrót Rosji na igrzyska olimpijskie? Kandydaci na szefa MKOl podzieleni
Sport
W Chinach roboty wystartują w półmaratonie
Sport
Maciej Petruczenko nie żyje. Znał wszystkich i wszyscy jego znali
Sport
Czy igrzyska staną w ogniu?