Dwanaście lat później w tym samym Innsbrucku zapisał: „Igrzyska są największym widowiskiem, a jednocześnie zaczynają przypominać międzynarodowe targi przemysłu sportowego” (cytaty pochodzą z książki „Dziesięć moich olimpiad”). Ciekawe co by powiedział dzisiaj, kiedy sprawy finansowe są tak samo ważne (a może ważniejsze?) jak rywalizacja sportowców? Sam Międzynarodowy Komitet Olimpijski (MKOL) chwali się w swoich materiałach, że igrzyska są jedną z najbardziej efektywnych międzynarodowych platform marketingowych na świecie. O sponsorów martwić się nie musi: Coca-Cola (na igrzyskach od 1928 roku), Alibaba Group, Omega, Samsung, Toyota, Visa – to tylko niektórzy z tych najważniejszych. Do tego dochodzą miliardy dolarów za sprzedaż praw do transmisji telewizyjnych.
Stadion do rozbiórki
Sponsorom olimpiada na pewno się opłaci. Czy również organizatorom – to już nie jest takie pewne. Bo igrzyska to bardzo realne i policzalne koszty dla państwa, które je organizuje. A co dostaje w zamian? Mglistą obietnicę promocji kraju i coraz bardziej wątpliwy prestiż. Co z tego mają zwyczajni mieszkańcy poza chwilą rozrywki, fakt, że na najwyższym sportowym poziomie? Pewnie dlatego, jeżeli ktoś pyta ich o zdanie to są przeciwko (dlatego lepiej nie pytać). Tak było między innymi w przypadku mieszkańców Krakowa, Budapesztu, Monachium. Igrzysk nie chcieli też bogaci Norwegowie. Wspomniany Innsbruck w 1976 roku zorganizował drugą olimpiadę w krótkim odstępie czasu, chociaż jej gospodarzem miało być amerykańskie Denver. Ale kiedy okazało się, że koszty imprezy będą wielokrotnie większe niż przewidywano, społeczeństwo stanu Kolorado powiedziało stanowcze „nie”, a planowana wycinka lasów w Górach Skalistych przelała czarę goryczy. Łatwiej policzyć, ile można stracić, niż zyskać.
Zyskuje na pewno MKOL, który akurat na brak pieniędzy nie narzeka. Juan Antonio Samaranch odchodził w niesławie, po ujawnieniu korupcyjnej afery z przyznaniem igrzysk Salt Lake City. Zgubił ideę olimpizmu, ale umiał liczyć, dobrze czuł się w otoczeniu możnych tego świata, aż sam stał się jednym z nich. Jego następcy, Jacques Rogge i obecny przewodniczący Thomas Bach, próbowali przywrócić organizacji dobre imię. MKOL nie ma wyjścia, jeżeli nie chce skończyć jak FIFA, która w pewnym momencie bardziej niż z piłką zaczęła się wielu kojarzyć z mafią i teraz mozolnie odbudowuje zrujnowany wizerunek.
Koreańskie igrzyska wystartowały wczoraj, ceremonia otwarcia odbyła się na stadionie olimpijskim w Pjongczangu. Obiekt posłuży jeszcze jako arena zamknięcia igrzysk oraz otwarcia i zamknięcia paraolimpiady, która odbędzie się niedługo po igrzyskach właściwych. I to by było na tyle. Potem zostanie rozebrany, mimo że kosztował kilkadziesiąt milionów dolarów (a niektórzy twierdzą, że ponad 100). Ale lepsze to – wychodzą z założenia Koreańczycy – niż miałby pozostać „białym słoniem”. To określenie, którego używa się w odniesieniu do monumentalnych stadionów, które stoją puste i niszczeją po wielkich imprezach, jak igrzyska albo piłkarskie mistrzostwa świata. Jest ich długa lista. W Brasilii to na przykład Stadion Narodowy, który kosztował 900 milionów dolarów, a teraz stoi bezużyteczny i wywołuje wściekłość ludu. Dziennikarz Eric Zambon z „Jornal de Brasilia” opowiadał „Sports Illustrated”, że to wspaniałe miejsce, ale ludzie go nienawidzą i trudno się temu dziwić w kraju, w którym jest tyle problemów ze szpitalami czy szkołami. W Pjongczangu mieszka około 40 tysięcy ludzi, a żeby zapełnić stadion olimpijski potrzeba 35 tysięcy. Dlatego właśnie, po czterokrotnym wykorzystaniu, ma zostać rozebrany. Zamiast okazałego stadionu gospodarze planują tam urządzić muzeum olimpijskie.