Reklama
Rozwiń

Pjongczang: Admirał na hełmie nadmiernie polityczny

Rośnie żal za dniami olimpijskiej chwały – Justyna Kowalczyk zakończyła start w sprincie na ćwierćfinale.

Aktualizacja: 13.02.2018 21:15 Publikacja: 13.02.2018 18:37

Justyna Kowalczyk (na drugim planie) zbliża się do mety sprintu

Justyna Kowalczyk (na drugim planie) zbliża się do mety sprintu

Foto: PAWEł RELIKOWSKI/POLSKA PRESS

Korespondencja z Pjongczangu

Opowieść, jak Justyna Kowalczyk żegnała się ze sprintem stylem klasycznym, miała tylko dwa krótkie akty. Pierwszy przyniósł w miarę pozytywne odczucia – Polka przeszła kwalifikacje na 22. miejscu, straciwszy do liderki, Szwedki Stiny Nilsson, nieco ponad 11 sekund na dystansie 1176 m.

Bieg pani Justyny może nie wyglądał porywająco, ale główne przeszkody zostały bezpiecznie pokonane: strome dwa podbiegi i jeszcze bardziej stromy zjazd przed stadionem. Gdy dobiegła do mety, miała 21. czas, dziewięć pozycji w zapasie.

W ostatnim ćwierćfinale Kowalczyk nie trafiła na największe gwiazdy sprintu, skład grupy wydawał się zachęcający, by atakować. Podbiegi poszły nieźle, kluczowy był odcinek tuż przed zjazdem. Polka biegła czujnie za Norweżką Ingvild Flugstad Oestberg, miała plan wyprzedzania, zaczęła go wdrażać, ale z powodu nagłego hamowania Norweżki nie wyszło. Kowalczyk i Oestberg zwolniły, rywalki przyspieszyły, piąte miejsce i po awansie. Drugi olimpijski start zakończony, wynik pod kreską, jaką wyznacza ambicja i praca włożona w przygotowania.

Pani Justyna trzymała przed dziennikarzami firmowy uśmiech, nawet żartowała z Kamila Burego, że to jej następca i nowa gwiazda polskich biegów (przyjechał na igrzyska last minute i też biegł w ćwierćfinale sprintu), ale w oczach widać było smutek.

Ciąg dalszy nastąpi, igrzyska dają kolejne szanse, w sztafetach i biegu na 30 km, lecz gwarancji, że będą tam wyniki godne dwukrotnej mistrzyni, dać nie można.

Złoto w sprincie dla Stiny Nilsson, srebro dla Norweżki Maiken Caspersen Falli. Kto tak obstawił u bukmacherów, wygrał doprawdy niewiele.

Pierwszy wtorek igrzysk przyniósł, oprócz kolejnej porcji medali, pierwszą wpadkę dopingową. Zaliczyli ją Japończycy, konkretnie specjalista od wyścigów łyżwiarskich na krótkim torze, Kei Saito. Wedle badań przeprowadzonych tuż przed igrzyskami, poza zawodami, brał diuretyk o nazwie acetalozamid.

Saito miał ścigać się w sztafecie na 5000 m. Jego przypadek dał okazję do pierwszego w trakcie igrzysk posiedzenia specjalnego oddziału wyjazdowego Trybunału Arbitrażowego ds. Sportu (CAS). Sędziowie wydali wyrok: tymczasowy zakaz startów i nakaz natychmiastowego opuszczenia wioski olimpijskiej. Łyżwiarz posłuchał, opuścił Pjongczang ze słowami, że jest w szoku, nigdy nie stosował dopingu oraz środków maskujących lub zbijających wagę, a nawet uczestniczył w szkoleniu antydopingowym zorganizowanym przez krajową federację, więc wyjątkowo uważał na to, co pije i je.

Szef japońskiej misji Yasuo Saito dodał, że zabronioną substancję wykryto w obu próbkach, że można ją kupić w Japonii wyłącznie na receptę, jeśli ktoś leczy się na chorobę wysokościową, jaskrę, epilepsję lub bezdech senny. Wśród sportowców jest jednak znana jako środek maskujący lub ułatwiający zbicie wagi. Łyżwiarz Saito był badany przez rodzimych kontrolerów jeszcze 29 stycznia i testy niczego nie wykazały.

Zatem zdziwienie szefa misji też jest ogromne, tym bardziej że Kei był cały czas na widoku, w grupie kolegów i nigdy się z niej nie oddalił. Główny trener japońskich łyżwiarzy pan Totsomu Kawasaki podpisał się pod słowami poprzednika, dodając, że zna chłopaka od juniora, edukował go wszechstronnie, więc może tylko pytać retorycznie: dlaczego tak się stało? CAS ma odpowiedzieć panu Kawasaki rychło po igrzyskach, po kolejnym posiedzeniu w Lozannie.

O dopingu po japońsku usłyszeli we wtorek wszyscy, niewiele osób wie o tym, że srogi Międzynarodowy Komitet Olimpijski nakazał też usunięcie z hełmów Nicole Hensley i Alex Rigsby, dwóch hokejowych bramkarek amerykańskich, wizerunku Statuy Wolności – bo to symbol nadmiernie polityczny.

Członkowie MKOl wydają się w tej kwestii nieprzejednani – obraz statuy na hełmie narusza twarde zasady obecności (a właściwie nieobecności) symboli politycznych na igrzyskach.

Stosowny zapis brzmi: „Na żadnym przedmiocie nie można prezentować słów lub fragmentów tekstów hymnów narodowych, haseł motywacyjnych, komunikatów publicznych i politycznych ani sloganów związanych z tożsamością narodową”.

Czym jest Statua Wolności na igrzyskach w Pjongczangu – sloganem czy komunikatem i jaki jest jej związek z tożsamością Amerykanów (może także Francuzów?) – to może być interesujące zagadnienie, ale członkowie MKOl nie dyskutują o tym z przedstawicielami ekipy USA, tylko, jak twierdzi rzecznik Dave Fisher, ich żądanie jest jednoznaczne – usunąć groźne obrazki. Do środowego spotkania z hokeistkami rosyjskimi problem ma być rozwiązany.

Sytuacja na razie nie jest zaogniona, bo w pierwszym meczu przeciw Finlandii broniła Maddie Rooney, która nosi na głowie hełm z amerykańskim białym orłem o groźnym wejrzeniu, taki ptak, na szczęście, z niczym politycznym MKOl się nie kojarzy.

Na celowniku strażników apolityczności znalazł się już bramkarz Matt Dalton (od niedawna obywatel Korei Płd., tak naprawdę Kanadyjczyk), który z powodu nagłego przypływu nowego patriotyzmu miał na hełmie obraz XVI-wiecznego wielkiego koreańskiego admirała Yi Sun-shina. Admirał też okazał się zbytnio upolityczniony i z igrzysk musiał zniknąć.

Sport
Prezydent podjął decyzję w sprawie ustawy o sporcie. Oburzenie ministra
Sport
Ekstraklasa: Liga rośnie na trybunach
Sport
Aleksandra Król-Walas: Medal olimpijski moim marzeniem
SPORT I POLITYKA
Ile tak naprawdę może zarobić Andrzej Duda w MKOl?
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego
Sport
Andrzej Duda w MKOl? Maja Włoszczowska zabrała głos
Materiał Promocyjny
„Nowy finansowy ja” w nowym roku