Firma Omega, której od 1936 roku zimowe igrzyska olimpijskie zawdzięczają chronometraż, do coraz bardziej precyzyjnych sposobów pomiaru czasu w zawodach dodała przez dziesiątki lat tyle systemów zbierania i prezentacji danych, że zrobiła się z tego osobna dziedzina technicznej sztuki.
Zwłaszcza dla widza telewizyjnego (choć dla tego obecnego na arenach też) igrzyska w Pjongczangu stały się okazją do zobaczenia, co może współczesna technologia i co obiecuje w niedalekiej przyszłości.
Skoro igrzyska powoli zmierzają do wielkiego finału, można podsumować, co zyskaliśmy oglądając biegi, skoki, wyścigi i pokazy zimowych olimpijczyków w telewizorach. Najgólniej – zyskaliśmy wiedzę wzbogacającą emocje, choć pewnie jest gdzieś granica postrzegania liczb, diagramów, parametrów, porównań, zestawień i powtórek obrazów. Na razie jednak, kto uważny, ten się cieszył.
W skokach narciarskich, oprócz oczywistych informacji o zawodnikach i ich notach, widzowie mogli dostrzec także prędkości najazdu i lądowania oraz parametry lotu. W narciarstwie alpejskim nowością były m. in. dodatkowe wskazania prędkości, np. przed i po efektownym skoku. W hokeju systemy analizy akcji z podświetlaniem graczy, kierunków ich ruchu i lotu krążka (w tle działał już skutecznie system wykrywania dźwięku gwizdka, dla sędziów nowa sprawa).
W łyżwiarstwie szybkim i innych kilku sportach dobrze się sprawdzała graficzna prezentacja pozycji zawodników. W narciarstwie alpejskim, bobslejach, skeletonie, saneczkarstwie oko przyciągały powtórki polegające na nakładaniu obrazu próby jednego sportowca, na obraz akcji drugiego. Simulcam – tak Omega nazwała to rozwiązanie, przydawało się zwłaszcza w narciarstwie alpejskim, bobslejach, skeletonie i saneczkarstwie.