Kiedy w latach 90. Lang podjął się organizacji wyścigu o przedwojennych tradycjach, od ówczesnego dyrektora Tour de France Jean-Marie Leblanca usłyszał: "Cesare, chcesz tu zrobić drugą Wielką Pętlę". Przytaknął bez chwili zawahania.
Gdy kilka lat później Leblanc przyjechał ponownie do Polski, gratulował i nie krył, że jest pod wielkim wrażeniem wykonanej pracy. Zaproszeni przez Langa koledzy, z którymi do niedawna rywalizował w peletonie, ze zdziwieniem odkrywali, że jest tu gdzie zjeść i spać, a po ulicach nie chodzą niedźwiedzie.
Syrenką na tor F1
Choć w PRL Tour de Pologne był w cieniu Wyścigu Pokoju, Lang zawsze miał do niego sentyment. Wygrał go w 1980 roku – tym samym, w którym zdobył w Moskwie olimpijskie srebro. – Kiedy byłem kolarzem, największą satysfakcją była dla mnie radość milionów kibiców z moich sukcesów. Teraz jest nią widok tłumów ludzi przy trasie, czekających na peleton, cieszących się, że wyścig przejechał przez ich miejscowość. To dodaje mi siły – przyznaje Lang w rozmowie z "Rz".
Początki przywracania świetności Tour de Pologne porównał kiedyś do wjazdu syrenką na tor Formuły 1. Brakowało wszystkiego, zwłaszcza pieniędzy i wsparcia sponsorów, ale mimo niesprzyjających okoliczności chciał pokazać, że Polak potrafi. Od dziesięciu lat wyścig znajduje się w World Tourze, czyli kolarskiej Lidze Mistrzów. Zdarzało się, że przekraczał granice Polski. Kiedy w 2013 roku dwa etapy rozegrano w Trydencie, mówiono, że to największa polska operacja logistyczna od czasów bitwy o Monte Cassino.
Dziś, po ponad 25 latach odbudowywania marki, Tour de Pologne stawiany jest za wzór do naśladowania. "Przegląd Sportowy" nie pierwszy raz nagrodził go tytułem imprezy roku. Organizacja TdP w ubiegłym roku, w środku pandemii koronawirusa stanowiła nie lada wyzwanie. Tym bardziej że był to pierwszy etapowy wyścig World Touru po kilkumiesięcznej przerwie i w nowej rzeczywistości, naznaczonej szeregiem obostrzeń.