Długo byliśmy gorszą częścią Europy, nie organizowaliśmy żadnych ważniejszych turniejów, bo niby gdzie. Nawet gdy już dostaliśmy Euro 2012, powątpiewaliśmy, czy się uda. Niedzielne losowanie nie tylko było przedsmakiem turnieju, ono pokazało, że można i u nas.

[wyimek][b][link=http://blog.rp.pl/szczeplek/2010/02/07/spojrzenie-z-palacu/]skomentuj na blogu[/link][/b] [/wyimek]

Nie wiem, z jakim nastawieniem jechali do Warszawy zagraniczni delegaci i dziennikarze, ale wiem, w jakich nastrojach wyjeżdżali. Nie zobaczyli białych niedźwiedzi na ulicach, spali w hotelach równie dobrych jak zachodnie. Przekonali się, że Polacy (fakt, że wspólnie z UEFA) potrafią zorganizować imprezę na takim poziomie jak Austriacy czy Szwajcarzy. Że witający ich polski premier jest Europejczykiem, a prowadzący ceremonię dziennikarz TVP Piotr Sobczyński mówi po angielsku lepiej niż John Terry. Zobaczyli na telebimie, że Wrocław nie jest brzydszy od Brugii, że warto zwiedzić inne polskie miasta, do czego zachęcał nie tylko specjalny film, ale i dobrze dobrana muzyka Fryderyka Chopina. Polaka, a nie Francuza.

Podpisujący mi bilet z finału Ligi Mistrzów Borussia – Juventus trener Ottmar Hitzfeld, dziś prowadzący Szwajcarię, zdziwił się, że ktoś w Polsce pielęgnuje takie pamiątki. Przypomniało mi się, jak osiem lat temu oprowadzałem po wystawie futbolowej w Pałacu Kultury Seppa Blattera. Kiedy dotarliśmy na trzydzieste piętro, prezydent FIFA wziął mnie pod ramię i powiedział: – Myślałem, że to będzie wystawa jak wiele innych, które oglądam. A zobaczyłem coś, czego w Warszawie bym się nie spodziewał. Macie się czym chwalić. Tym razem goście nie wjechali na 30. piętro. Nie było czasu. Szkoda, bo zobaczyliby budujący się Stadion Narodowy, symbol zmian, miejsce meczu otwarcia mistrzostw. Po niedzielnych doświadczeniach Europa powinna na nie przyjechać dużo spokojniejsza.