Kiedy Lindsey Vonn przejechała linię mety i zobaczyła, że ma czas lepszy od Marii Riesch i to przy jej nazwisku stoi jedynka, pokazała do kamer jeden ze swych firmowych uśmiechów, stanęła pod planszą dla liderów i wydawała się spokojna o medal.
Startowała jako 17., w budce startowej nie zostało już wiele szybkich rywalek, ale kto widział jej przejazd, zauważył, że po energicznym starcie i odważnym przejechaniu pierwszej części trasy (stopery to potwierdzały) w drugiej fazie supergiganta stała się znacznie bardziej ostrożna.
– To do mnie niepodobne. Pozwoliłam sobie na zdjęcie nogi z gazu. Myślałam, że wystarczy, a w igrzyskach należy przekraczać swoje strefy komfortu; ja tego nie zrobiłam – wyjaśniła dziennikarzom brak blasku złota na szyi.
Julia Mancuso, która jechała pierwsza i patrzyła na przejazd koleżanki z dołu, potwierdziła tę opinię. – Lindsey nie pojechała dobrze. Myślę, że widziała ten trochę konserwatywny przejazd Riesch i uznała, że wystarczy się postarać niewiele więcej, by wygrać. Poczułam od razu, że powinna była bardziej się przyłożyć.
Za chwilę się okazało, że bardziej przyłożyły się dwie alpejki. Najpierw przejazd życia miała Fischbacher, nr 19. Straciła brązowy medal w zjeździe o 0,03 s, trochę się odgrażała, że weźmie rewanż, ale do soboty mało kto jej słuchał, bo dwa zwycięstwa i osiem miejsc na podium w Pucharze Świata to za mało, by straszyć najlepsze. Cztery lata temu w Turynie Fischbacher była obecna, ale wtedy dopiero uczyła się startów w wielkich zawodach.