Z jednej strony Kowalczyk, liderka Pucharu Świata, najlepsza w Tour de Ski, dwukrotna złota medalistka ubiegłorocznych mistrzostw świata w Libercu. Z drugiej Bjoergen, najbardziej utytułowana zawodniczka tych igrzysk. Ma już trzy złote i jeden brązowy medal, jeśli wygra w sobotę, przejdzie do historii narciarstwa.
Gdyby na trasach w Whistler Olympic Park był jakiś morderczy podbieg, Kowalczyk byłaby spokojniejsza, ale nie ma. Od początku Polka mówi o zbyt łatwych trasach, podkreśla znakomitą formę Bjoergen, choć mówiąc o niej, nie potrafi uciec od sarkazmu i uszczypliwości. Zwraca też uwagę na Finki, Aino-Kaisę Saarinen i Virpi Kuitunen, mówi, że są głodne sukcesu, bo nic jeszcze tu nie osiągnęły, większe szanse dając tej pierwszej. Podkreśla klasę Estonki Kristiny Smigun, choć nie wie, na co ją stać na tak długim dystansie.
Trener Aleksander Wierietielny, który w gronie faworytek widzi jeszcze inne Norweżki, Kristin Stoermer Steirę i Therese Johaug, oraz Włoszkę Mariannę Longę, ma swoją teorię: wygra ta, która opanuje emocje i nie wda się w szarpaniny na trasie. Jego zdaniem po 25 km zostanie w czołówce tylko kilka zawodniczek. Reszta nie wytrzyma tempa. Na koniec zaczną się narciarskie szachy.
– Z dwóch pięciokilometrowych pętli, czerwonej i niebieskiej, po których biegać będą zawodniczki, ta pierwsza jest trudniejsza i bardziej odpowiada Justysi. Ale kończyć bieg będzie niestety na łatwiejszej, pełnej zakrętów i zjazdów. Tak więc im bardziej zmęczy wcześniej przeciwniczki, tym większe będzie mieć szanse w decydującej fazie – ocenia Wierietielny.
Petra Majdić, znakomita słoweńska biegaczka, która dochodzi do siebie po złamaniu pięciu żeber i oczywiście nie wystartuje w tym biegu, uważa, że Kowalczyk czeka ciężkie zadanie, bo trasy nie są dla niej. Do Bjoergen ma więcej zaufania, wierzy też w Kuitunen, ale po tym, co się stało w czwartek, trudno sobie wyobrazić, by Finka wytrzymała mordercze tempo Polki.