Rz: Wierzy pan, że piłkarze będą potrafili się odciąć od zamieszania wokół rozgrywek w Polsce? Aresztowania, dymisja prezesa Michała Listkiewicza – to chyba nie pomaga w tak gorącym okresie?
Leo Beenhakker: Niestety, musimy codziennie konfrontować się z trudną sytuacją, starać się to całe zamieszanie trzymać z dala od drużyny. Jesteśmy silni, kiedy nie myślimy o niczym innym niż mecz. Najlepiej pokazało to spotkanie z USA. Zebraliśmy się 48 godzin wcześniej, zawodnicy większość czasu zmarnowali na rozmowach, po czym zagrali kompletnie zrelaksowani. Biorę za to odpowiedzialność, jednak chciałbym przypomnieć, że mistrzostw świata w 2002 i 2006 roku nie przegraliście na boisku, tylko poza nim. A ja, jeśli miałbym przegrać mistrzostwa Europy, to tylko dlatego, że mam piłkarzy w słabszej formie, a nie z powodu jakiegoś zamieszania w ich głowach.
Ma pan pomysł, jak ich odizolować od codziennych spraw?
Potrafię oczyścić ich umysły w poniedziałek, a we wtorek muszę zaczynać wszystko od początku. Rano pojawia się kolejny wielki artykuł o aresztowaniach albo korupcji. Niestety, do Niemiec i Austrii też będzie to docierać. Po niedzielnym zjeździe odebrałem 18 telefonów z Holandii. Dziennikarze pytali, gdzie ja w ogóle pracuję, czy to Afryka czy może jakaś bananowa republika. Trudno od tego uciec.
Po co właściwie ogłosił pan wstępną listę kadry na mistrzostwa? Przecież nikt od pana tego nie wymagał.