Już pierwsza runda zapowiadała wielkie emocje. Ludzie, którzy w Spodku wcześniej odśpiewali polski hymn, wstali z miejsc, gdy Bell po prawym prostym Adamka wylądował na deskach. Poderwał się błyskawicznie, ale sędzia ringowy Amerykanin Robert Byrd musiał go liczyć. A liczenie w zawodowym boksie to strata punktu. Jamajczyk mieszkający od lat w Atlancie przegrał to starcie 8:10, bo nie potrafił straty odrobić. W kolejnych rundach polował na nokaut, ale Adamek konsekwentnie realizował plan taktyczny przygotowany przez trenera Andrzeja Gmitruka. Nie ryzykował wymian w półdystansie, kłuł lewymi prostymi, schodził z linii ciosu i zaskakiwał rywala szybkimi seriami z obu rąk. Ten odpowiadał mocnymi prawymi na korpus, kilka razy trafił w głowę, ale Polak umiejętnie amortyzował siłę tych uderzeń.
Po szóstym starciu Bell wdał się w dyskusję z trenerem Jamesem Plentym. Być może opuszczały go już siły, nie można też wykluczyć, że miał pretensję o plan taktyczny tego pojedynku. Jeśli Plenty i sam Bell przyjęli, że Adamek będzie walczył tak jak w dwóch wygranych pojedynkach z Australijczykiem Paulem Briggsem, to srodze się zawiedli. To był rywal, którego nie znali.
34 walki wygrał już w zawodowej karierze Tomasz Adamek. Przegrał tylko raz
Ale 33-letni O’Neil Bell chyba nie dopuszczał myśli, że może się poddać. Przyleciał przecież do Katowic, by znokautować Adamka, a później pokonać Amerykanina Cunninghama i odebrać mu pas mistrza świata. Uśmiechał się mile i na każdym kroku podkreślał, że to on jest najlepszy w tej wadze. W jego wiecznie zaspanych oczach było tyle pewności siebie, że ktoś mniej odporny psychicznie niż Adamek mógłby zwątpić w sukces. 24 zwycięstwa przez nokaut w 26 wygranych walkach mówiły wszystko o możliwościach pięściarza, który jeszcze dwa lata temu był królem wagi junior ciężkiej. Takim jak kiedyś Evander Holyfield.
31-letni Adamek wiedział na co się porywa, zdawał sobie sprawę z grożącego mu niebezpieczeństwa. – Wiem, że ryzykuję, ale nie mam innego wyjścia, jeśli chcę być mistrzem świata – powtarzał i trudno temu rozumowaniu odmówić logiki. Polscy bukmacherzy faworyzowali „Górala”, ale ci, którzy widzieli najlepsze walki Bella, bali się najgorszego. – Potrafi nokautować w ostatnich rundach. I nie ma znaczenia, którą ręką to zrobi – ostrzegali.