Było w tym spotkaniu pięć bramek, dwa strzały w poprzeczkę, w ostatnich dziesięciu minutach wynik zmieniał się trzy razy, a jednak gwizdy było słychać równie często jak brawa.
W drugiej połowie między piłkarzami przebiegł obrońca praw człowieka z tybetańską flagą, burza na kilka minut przerwała telewizyjną transmisję, ale i bez tego mecz był wystarczająco dziwny. Trener zwycięzców mówił po spotkaniu jak człowiek niespełniony, trener pokonanych dostał brawa. Niemcy po 12 latach znów zagrają w finale, hasło z trzymanego przez kibiców transparentu: „Celem naszej podróży jest Wiedeń”, stało się faktem, droga do zwycięstwa była jednak zaskakująco kręta.
Nie pierwszy raz w tym turnieju rola faworyta okazała się ciężarem trudnym do uniesienia. Piłkarze Joachima Löwa, zamiast atakować, skradali się pod turecką bramkę. Popełniali błędy, jakie rzadko im się zdarzają, gubili piłkę w zawstydzających sytuacjach. Przegrywali po 21 minutach 0:1, a mogli 0:3. Niemcy mieli przed sobą rywala, który cieszył się z tego, że zebrał na ten mecz 11 piłkarzy i trzech rezerwowych, a grali tak, jakby to ich kontuzje i kartki zmuszały do improwizacji. To było zupełnie inne 3:2 niż w ćwierćfinale z Portugalią, ale tym większe należy się Niemcom uznanie, że pokazując tak niewiele, osiągnęli wszystko, co chcieli.
Najdłużej będzie pamiętany gol Philippa Lahma na 3:2 w 90. minucie, ale najważniejszy moment zdarzył się wcześniej. Przy remisie 1:1, gdy wydawało się, że mecz zmierza sennym rytmem w stronę dogrywki, chwilę zaćmienia przeżył bohater Turków z ćwierćfinału.
W przypadku Rustu Recbera to nic nowego, bramkarz Besiktasu słynie z tego, że takie chwile zdarzają mu się w prawie każdym spotkaniu. Ten błąd był jednak wyjątkowo niefortunny. Lahm dośrodkował, do piłki wyskoczyli Miroslav Klose i Mehmet Topal, a Rustu ruszył niepotrzebnie do przodu. Nie miał szansy złapać dośrodkowania, odbił się od swojego obrońcy i patrzył tylko, jak Klose uderza piłkę głową ponad nim. Niemcy prowadzili 2:1, wreszcie – po 82 minutach czekania – mogli poczuć, że panują nad tym, co się dzieje na boisku. Na krótko, Turkom udał się jeszcze jeden powrót w takim stylu, do jakiego przyzwyczaili nas podczas tego turnieju. Sabri Sarioglu podał, Semih Senturk wyprzedził niemieckich obrońców i strzelił obok Jensa Lehmanna.