Z Niemcami miało być inaczej. Przetrzebieni kontuzjami, ukarani kartkami Turcy stawali do pojedynku z potęgą jak drużyna procarzy przeciw dywizji pancernej. To musiało trwać 90 minut, bo przepisy gry w piłkę nie przewidują rzucenia ręcznika na boisko. Ale, logicznie rzecz biorąc, po półgodzinie wszystko miało być jasne. Niemcy strzelają dwie bramki i ich kibice zaczynają śpiewać. Czechów można pokonać w ostatniej minucie, Chorwatów, ale nie jedną z najlepiej zorganizowanych reprezentacji świata.
To, co widzieliśmy, jeszcze raz zaprzeczyło logice, a futbol pewnie znowu zyskał nowych kibiców. Jeśli rezerwowa reprezentacja Turcji przez dobre pół godziny niemal zamyka na polu karnym być może przyszłego mistrza Europy, to na co bardziej zwrócić uwagę – na słabość Niemców czy umiejętności Turków?
Czy Turcy są aż tak dobrymi piłkarzami? Gdyby brać pod uwagę tylko sztukę posługiwania się piłką, to ocena byłaby zaledwie dobra. Jednak dzisiejszy futbol to nie tylko cyrkowa technika, ale siły na 120 minut biegania w pełnym tempie i cecha, której gołym okiem nie widać, a to ona ma czasami decydujące znaczenie – wiara, że wychodząc na boisko, mogę pokonać każdego i nie ma sytuacji bez wyjścia.
Turcy mieli ją w stopniu najwyższym ze wszystkich reprezentacji biorących udział w mistrzostwach. Polacy – w najmniejszym.
To nie jest nic innego jak wiara połączona z ambicją, honorem, poczuciem więzi ze swoimi kibicami, flagą. Turcja pokazała, na czym polega gra zespołowa, w której nie ma podziałów na gwiazdy Nihata Kahveciego czy Hamita Altintopa i resztę. Przecież nie pamiętamy większości tureckich nazwisk nie dlatego, że są trudne, tylko że wszyscy grali z takim samym poświęceniem, które czasami maskowało ich skromniejsze umiejętności czysto piłkarskie.