Powrót dopingowych grzeszników

Jekaterini Thanou i Robert Fazekas, bohaterowie głównych skandali w Atenach wystartują w Pekinie. Czy igrzyska mogą pozbyć się takich sportowców?

Aktualizacja: 01.08.2008 05:51 Publikacja: 31.07.2008 20:23

Prawie nikt nie wierzy w dopingową czystość Jekaterini Thanou

Prawie nikt nie wierzy w dopingową czystość Jekaterini Thanou

Foto: AP

Świat nie miał wątpliwości – to co wyprawiały sławy greckiego sprintu Kostas Kenteris i Jekaterini Thanou przed startem w Atenach było jedną wielką kpiną z systemu badań antydopingowych. Obojgu długo udawało się unikać każdej kontroli przed zawodami olimpijskimi, ale gdy w końcu dopingowi policjanci wpadli do wioski, usłyszeli, że znana para miała wypadek motocyklowy i leży w szpitalu. Sfingowanie wypadku było ostatnią próbą uniknięcia odpowiedzialności.

Oboje przynieśli wstyd greckiej lekkoatletyce, oboje zostali wyrzuceni z wioski olimpijskiej, a potem zdyskwalifikowani na dwa lata. Dwa razy wyższą karę dostał ich trener Christos Tzekos, w ojczyźnie zwany „Chemikiem”, który sprowadzał i handlował niedozwolonymi środkami. Sprawa sądowa Thanou i Kenterisa o oszukiwanie władz antydopingowych (w Grecji to przestępstwo kryminalne) jeszcze się toczy.

Kenterisa na bieżni już nie zobaczymy, ale Thanou, dziś 33-letnia wróciła po dwóch latach i choć w wielkich imprezach nie miała znaczących wyników albo nie startowała, niedawno uzyskała na Krecie czas 11,39 na 100 m, czyli tyle, by znów zostać olimpijką. Działacze greckiego komitetu olimpijskiego włączyli ją do składu ekipy, MKOl na razie ograniczył się do komunikatu komisji dyscyplinarnej, w którym zapowiedział rozpatrzenie przyznania akredytacji Greczynce.

Jekaterini Thanou postanowiła grać ostro: do chęci startu w Pekinie dołączyła żądanie złotego medalu z igrzysk w Sydney za bieg na 100 m, w którym była druga za pokutującą za dopingowe winy w więzieniu Marion Jones. Adwokat greckiej sprinterki grozi nie tylko MKOl-owi jako organizacji, ale poszczególnym członkom komitetu. Decyzja w sprawie Thanou ma zapaść 2 lub 3 sierpnia podczas posiedzenia komisji w stolicy igrzysk.

Węgier Robert Fazekas był przez kilka godzin mistrzem olimpijskim w rzucie dyskiem. Wygrał konkurs w Atenach rzutem na odległość 70,93 m. Przyprowadzony na kontrolę dopingową przez kilka godzin zdołał oddać 25 miligramów moczu (wymagane minimum jest trzy razy większe). Po długim oczekiwaniu i kilku próbach, uznał że nie da rady, powiedział, że źle się czuje i poszedł do hotelu, mimo propozycji pomocy medycznej i mimo ostrzeżeń, że nie dostanie złotego medalu.

Potem tłumaczył, że na skutek krępującej sytuacji zablokował się psychicznie, wyrozumiali węgierscy działacze dodali słowa o jego głębokiej religijności, co powiększało trudy spełnienia powinności. Według nieoficjalnych podejrzeń po prostu nie zdołał przemycić do miejsca pobierania próbki zbiornika z „czystym” moczem.

Gdy wyrzucono Fazekasa z igrzysk opowiadał, że komisja antydopingowa traktowała go „jak gestapo”, kazała rozebrać się do naga i zaglądano mu nawet w odbyt. W jego rodzinnym Szombathely powitały go uroczyście tysiące rodaków, do tego otrzymał od fanów, jak każdy z piątki zdyskwalifikowanych w Atenach sportowców węgierskich, powiększone repliki medali.

Wśród przyłapanych na oszustwie był jego kolega z drużyny Adrian Annus, który wygrał rzut młotem i jakimś sprytnym sposobem zdołał podmienić próbkę (potwierdzono, że należała do innej osoby), odebrał medal i uciekł do kraju. Próby powtórnego zbadania młociarza nie powiodły się, tak samo jak odebrania mu złota. Skończyło się na dwóch latach dyskwalifikacji.

Annus próbował bez powodzenia wrócić do reprezentacji w 2007 roku, Fazekas też wrócił, z lepszym skutkiem. Kilkanaście dni temu uzyskał w Słowenii wynik, który daje mu prawo startu w Pekinie. Można zrozumieć sportowca, że chce być na igrzyskach, ale tłumaczenie działaczy węgierskich, iż jego brak na liście byłby „nieetyczny”, delikatnie ujmując, jest kontrowersyjne.

Aby zmniejszyć tę kontrowersję Fazekas, jego trener, lekarz i oficjele zagwarantowali na piśmie, że dyskobol nie złamał reguł dopingowych. Gróźb sądowych na razie nie ma.

Sprawy Fazekasa i Thanou pokazują problem, obok którego MKOl nie może przejść obojętnie. W wielu ekipach są sportowcy, którzy jadą na olimpiadę, choć w ich życiorysach są wpisy o dopingowych grzechach ciężkich. Żeby nie odchodzić od lekkiej atletyki: Amerykanie mają w składzie sprinterkę Torri Edwards, byłą mistrzeynię świata na 100 m, która nie biegała w Atenach, bo odbywała karę za doping sterydowy. W trójskoku wystartuje Kenta Bell, którego amerykańska agencja antydopingowa skazała w 2007 roku na trzy miesiące nieobecności na stadionach. W ekipie jest też płotkarka Damu Cherry, którą w 2003 roku ukarano dwuletnią dyskwalifikacją za stosowanie nandrolonu.

W drużynie Rosji – podobnie. Na olimpijski stadion „Ptasie gniazdo” wyjdzie bronić tytułu mistrzyni w rzucie dyskiem Natalia Sadowa. W maju 2006 roku wykryto, że brała anaboliki, dwuletnia kara skończyła się jej 6 lipca 2008 roku, w sam raz, by zdążyć na olimpijski start. W pchnięciu kulą zobaczymy Irinę Chudoroszkinę, brązową medalistkę z Atlanty, wyrzuconą ze stadionów od 2004 do 2006 roku. Będzie obecna na bieżni Anastazja Kapaczyńska, halowa mistrzyni świata na 200 m z 2004 roku, której udowodniono branie stanozololu i straciła to złoto. Ironia losu bywa niemała: rok wcześniej dostała tytuł mistrzyni świata na 200 m odebrany Kelli White.

MKOl nie umie się bronić przed takimi powrotami, może nawet nie chce, przestraszony wizją kosztownych odszkodowań sądowych. Są jednak przykłady, że prawo nie broni dopingowych oszustów: sędzia w USA nie skrócił czteroletniej dyskwalifikacji Justina Gatlina, sąd w Wielkiej Brytanii nie dał prawa do olimpijskiego startu Dwaine Chambersowi. Może jednak można ustalić, gdzie powinna się kończyć kara, które winy można wymazać, a które na zawsze wyrzucają oszustów ze stadionów igrzysk.

Jeśli nie można, to jest pewne, że oglądanie w akcji Thanou, Fazekazsa, Sadowej i im podobnych nie wywoła wzruszeń olimpijskich, tylko co najwyżej wzruszenie ramion. I gwizdy.

Świat nie miał wątpliwości – to co wyprawiały sławy greckiego sprintu Kostas Kenteris i Jekaterini Thanou przed startem w Atenach było jedną wielką kpiną z systemu badań antydopingowych. Obojgu długo udawało się unikać każdej kontroli przed zawodami olimpijskimi, ale gdy w końcu dopingowi policjanci wpadli do wioski, usłyszeli, że znana para miała wypadek motocyklowy i leży w szpitalu. Sfingowanie wypadku było ostatnią próbą uniknięcia odpowiedzialności.

Pozostało 92% artykułu
Sport
Jagiellonii i Legii sen o Wrocławiu
Sport
Tadej Pogacar silny jak nigdy
Sport
PKOl i Radosław Piesiewicz pozwą ministra Sławomira Nitrasa
Sport
Mistrzostwa świata w kolarstwie szosowym. Katarzyna Niewiadoma wśród gwiazd
Sport
Radosław Piesiewicz ripostuje. Prezes PKOl zyskał na czasie