Okazja była – reprezentacja Polski uczestniczyła w uroczystości wciągnięcia biało-czerwonej flagi na maszt.
Organizatorzy wymyślili to tak: w części międzynarodowej wioski stoi sześć pustych masztów, obok mała scena z widownią na kilkaset osób. Jeden maszt na flagę olimpijską, pozostałe dla pięciu reprezentacji, które grupowo (upał dokucza) witają się z Pekinem.
Scenariusz: wejście drużyn na trybuny, słowo wstępne burmistrza wioski olimpijskiej pana Chena, szef misji idzie na scenę po czerwonym dywanie wskazywanym przez hostessę, hymn kraju, flaga w górę, wymiana souvenirów z burmistrzem, szef wraca (hostessa wskazuje), i tak pięć razy.
Na koniec piosenka w wykonaniu chińskiego zespołu dziewczęcego i obowiązkowe zdjęcia ekip z panem Chenem. W sumie 25 minut i po robocie.
Co tu kryć, we wszystkim nasi byli najlepsi. Hymn odśpiewany najgłośniej, reprezentacja największa i najbardziej godna – z ministrem sportu, ambasadorem, prezesem PKOl i członkiem MKOl w składzie.