Miał być medal, pieniądze i wesele, które przełożył, by się dobrze przygotować do igrzysk. W wywiadach buńczucznie zapowiadał, że jedzie po złoty medal, ale więcej było w tym młodzieńczej fanfaronady niż realnej oceny sytuacji. Już w drugim pojedynku z Namibijczykiem Jafetem Uutonim miał problemy. Przy remisie wygrał decyzją sędziów.
Ale przed walką z Barnesem był dobrej myśli. Pokonał go przecież dwa lata temu, u niego w domu, wysoko – 25:9. Nigdy też nie przegrał z żadnym innym Irlandczykiem.
– Jeśli po takim losowaniu nie zdobędzie medalu, uduszę go własnymi rękami – żartował trener Ludwik Buczyński.
Po porażce z Barnesem nie było mu do śmiechu. Czerwony z nerwów tłumaczył, że Polak powinien inaczej przeprowadzić ten pojedynek. – Miał kontrować. Barnes atakował, zadawał ciosy proste, tak jak dwa lata temu, gdy przegrał z Maszczykiem.
Po pierwszej rundzie był remis, po drugiej Irlandczyk z Belfastu prowadził 7:5. Sędziowie nie byli przychylni naszemu pięściarzowi, nie zaliczyli mu kilku cennych ciosów, ale on też pomagał Irlandczykowi, jak mógł. Barnes bił nad jego nisko opuszczoną lewą ręką ciosy proste i trafiał. Maszczykowi od drugiej rundy nie zaliczono już żadnego ciosu.