RZ: Co pan czuł, wykonując wraz z innymi gwiazdorami polskiego kolarstwa – Czesławem Langiem, Lechem Piaseckim i Januszem Kotlińskim – rundę honorową podczas oficjalnej ceremonii otwarcia pierwszego w Polsce krytego welodromu w Pruszkowie?
Grzegorz Krejner: Żałowałem, że mój czas jako wyczynowego kolarza torowego się skończył. Jako zawodnik nie doczekałem się w kraju takiego obiektu. Na własnym torze łatwiej byłoby rozwijać karierę. Nie powiem, że nie trenowaliśmy na torach drewnianych, ale zawsze gościliśmy u kogoś. Nigdy nie mieliśmy do dyspozycji obiektu w godzinach najdogodniejszych do trenowania – po śniadaniu czy przed kolacją.
Widział pan wszystkie welodromy na świecie. Jak porównania z nimi wytrzymuje BGŻ Arena w Pruszkowie?
Do tej pory największe wrażenie zrobił na mnie tor w Berlinie wybudowany całkowicie... pod ziemią, w centrum miasta. Żeby na nim wystartować, trzeba zjechać windą na głębokość siedmiu pięter. Tory kolarskie można oceniać pod kątem właściwości i parametrów podłoża, po którym ścigają się zawodnicy, oraz, nazwijmy to, efektu wizualnego, czyli kubatury budynku, architektury wnętrza. Mogę powiedzieć, że nasz obiekt sprawia przyjemne wrażenie. Wewnątrz jest dużo przestrzeni. Podobał się także moim znajomym z ekip zagranicznych. Takich obiektów nie jest zbyt wiele na świecie, a nasz jest pierwszy w tej części Europy. Wiadomo, że powstaje welodrom na Białorusi, a do budowy przymierzają się Litwini.
A sam drewniany tor?