Klatka, nawet jeśli jest złota, pozostaje klatką. Arszawin w Sankt Petersburgu zarabia miliony euro, klub toleruje wszystkie jego ekstrawagancje, kibice noszą go na rękach. Brakuje mu tylko jednego - poczucia, że to on decyduje o sobie samym. To się szybko nie zmieni. Sposobem na ucieczkę z klatki nad Newą miała być Liga Mistrzów, ale wszystko wskazuje na to, że i ta droga jest już zablokowana. Zenit właśnie przegrał drugi mecz w rundzie grupowej.
Z wielkim Realem Madryt, po pięknej walce, ale przegrał. Jest na ostatnim miejscu w grupie, awans do drugiej rundy ucieka. To cios dla klubu, który zdobył kilka miesięcy temu Puchar UEFA, a potem Superpuchar Europy. Wszystko za pieniądze Gazpromu, który przez ostatnie trzy lata zainwestował w klub ponad 350 mln dolarów. Okazuje się, że nawet w futbolu nie wszystko da się kupić. Arszawin też już o tym wie.
[srodtytul] Ten niedobry rynek [/srodtytul]
W szkole rozumiał tylko matematykę, może dlatego widzi na boisku tyle możliwości rozegrania piłki. Inne przedmioty sprawiały mu problem. Po mistrzostwach Europy, w których zagrał tylko w trzech meczach, w tym dwóch dobrze, świetnie szło mu liczenie kolejnych ofert z zachodnich klubów. Niestety, źle przewidział wynik. - Nie rozumiem zasad rynku. Na turnieju odbierałem telefon z propozycją co dziesięć minut. Mogłem grać, gdzie tylko chciałem. Teraz nie dzwoni już nikt - opowiada.
Namówić Arszawina na wypowiedź jest trudno. Rosyjscy dziennikarze na mistrzostwach Europy nawet nie próbowali. Piłkarz ma swój sposób na unikanie prasy. Wychodzi z szatni jedząc jabłko. Po usłyszeniu pytania, odpowiada z pełną buzią: - Przecież widzicie, że teraz nie mogę, nawet jak bym chciał - ledwo da się go zrozumieć.