Złoty Chłopiec i jego droga do gwiazd

Oscar de la Hoya. Jest kimś więcej niż tylko jednym z ostatnich mistrzów zawodowego boksu. Także skutecznym biznesmenem i promotorem, gwiazdą show–biznesu, jakiej próżno dziś szukać w ringu. W nocy z soboty na niedzielę zmierzy się w Las Vegas z Filipińczykiem Mannym Pacquiao w najdroższym pojedynku tego roku

Aktualizacja: 07.12.2008 12:22 Publikacja: 05.12.2008 04:19

Walkę De La Hoi z Mannym Pacquiao (z prawej) pokaże Polsat w nocy z soboty na niedzielę o 2.30

Walkę De La Hoi z Mannym Pacquiao (z prawej) pokaże Polsat w nocy z soboty na niedzielę o 2.30

Foto: AP

Oscar miał sześć lat, gdy starszy brat wcisnął mu bokserskie rękawice na dłonie, drugie dał chłopakowi z sąsiedztwa i krzyknął, by walczyli. – Pamiętam tylko, że schowałem ze strachu twarz w rękawicach, a chwilę później poczułem pięść na swoim nosie – opowiadał De La Hoya po latach. Na kolejne ciosy nie czekał. Uciekł, płacząc, do domu.

Kilka tygodni później trenował już boks, by – jak stwierdził ojciec – potrafił się bronić. On sam nie wyobrażał sobie jeszcze, że będzie kiedyś wielkim wojownikiem. Pamięta tylko, że wszyscy: kuzyni, wujkowie i ciotki, dopingowali go, podrzucając tu dolara, tam pół, tam ćwiartkę. I właśnie tak przyszły mistrz ruszał w swoją drogę do gwiazd.

Urodził się 4 lutego 1973 r. w East Los Angeles. Rodzice byli meksykańskimi emigrantami z Durango. Ojciec Joel Sr., pracował jako recepcjonista w domu towarowym, a matka Cecilia była szwaczką. Oscar miał starszego brata Joela juniora i młodszą siostrę Ceci. Nic nie wskazywało na to, że będzie bokserem. Joel mówi, że brat nigdy nie bił się na ulicy: – Wolał jeździć na deskorolce koło domu lub w parku grać w bejsbol. Żadnej przemocy.

[srodtytul]Złoto dla matki[/srodtytul]

Ale boks cała rodzina miała we krwi. Dziadek Vincente był niezłym pięściarzem amatorskim w latach 40. Kiedy mieszkał w Durango, walczył w wadze piórkowej. Ojciec był notowany w zawodowych rankingach wagi lekkiej w połowie lat 60. Odniósł dziewięć zwycięstw, trzy walki przegrał i jedną zremisował.

Pierwsze zawody Oscar wygrał, gdy miał zaledwie 11 lat. Cztery lata później był już mistrzem USA juniorów. Treningi pod okiem Ala Stankie w Resurrection Boy’s Club Gym i niewątpliwy talent sprawiły, że błyskawicznie piął się w górę. Kiedy w 1990 roku wygrał mistrzostwa seniorów i zwyciężył w Igrzyskach Dobrej Woli, wiedziano już, że w amerykańskim boksie pojawił się ktoś wyjątkowy. Wielkim testem były igrzyska olimpijskie w Barcelonie (1992). Rok wcześniej odpadł w eliminacjach podczas mistrzostw świata w Sydney. Nie był w formie, zmienił trenera, który miał problemy alkoholowe, wciąż myślał o matce, która zmarła na raka piersi w październiku 1990 roku, w wieku zaledwie 38 lat.

W trzeciej rundzie olimpijskiego finału strzelił lewym, Marco Rudolph z byłej NRD (jego pogromca z Sydney) padł na deski i sędzia przerwał pojedynek. 18-letni Oscar był jedynym amerykańskim pięściarzem, który w Barcelonie stanął na najwyższym stopniu podium. Biegał w ringu, trzymając dwie małe flagi, meksykańską i amerykańską. W wywiadach podkreślał, że dotrzymał obietnicy, którą złożył umierającej matce.

Wiele lat później zadedykuje jej pierwszą płytę nagraną dla latynoskiej wytwórni EMI. Singiel z albumu „Oscar“ (Ven a Mi – Biegnij do mnie) zostanie nominowany do nagrody Grammy. De La Hoya twierdzi, że godzinami słuchał w domu meksykańskich ballad nuconych przez matkę. Czasem śpiewali też razem i tak w głowie dziecka zrodziło się marzenie, by kiedyś nagrać płytę.

Kiedy po igrzyskach w Barcelonie podpisał najdroższy zawodowy kontrakt (dostał ponad milion dolarów, które przeznaczył na zakup domu w Montebello dla swojej rodziny) z dwoma nowojorskimi agentami, Robertem Mittlemanem i Steve’em Nelsonem, powiedział amerykańskiemu tygodnikowi „Sports Illustrated”: „Olimpijskie złoto zdobyłem dla mamy. A tytuł zawodowego mistrza świata zdobędę dla siebie”.

Po roku zerwał kontrakt, gdyż – jak twierdzi – chciał mieć większą kontrolę nad tym, co robi, i związał się z Bobem Arumem, byłym nowojorskim adwokatem, jednym z największych promotorów w historii boksu. W marcu 1994 roku był już mistrzem świata.

[srodtytul]Bokser biznesmen[/srodtytul]

Od początku wiedział, jak ważną rolę odgrywają media, i po mistrzowsku rozgrywał tę partię. Był pewnym siebie, ambitnym człowiekiem sukcesu. – Tworzę historię – mówił coraz częściej. – Chcę zdobyć siedem tytułów w siedmiu różnych kategoriach wagowych. Od junior lekkiej do super średniej.

Podpisywał coraz bardziej lukratywne kontrakty. Z telewizją HBO, z firmą McDonald’s. Reklamował elegancką odzież i powiększał swoje imperium. Mówiono o nim Król Midas, bo czego dotknął, zamieniał w złoto. Przybywało mu przyjaciół i wrogów. Gdy dwukrotnie pokonał ikonę meksykańskiego boksu Julio Cesara Chaveza, wielu się od niego odwróciło. Biednych Meksykanów raziło, że przeprowadził się do dzielnicy bogaczy, że spędza wolny czas w klubach i na polach golfowych. Uważali, że tym samym wyrzeka się swoich korzeni. W 1996 roku na łamach magazynu „Esquire” napisano: „De La Hoya jest przystojnym, młodym mężczyzną w brudnym biznesie. Meksykanin z krwi i kości, ale ma typowo amerykańskie skłonności. Urodzony w biednej dzielnicy, preferuje ekskluzywne kluby”.

[srodtytul]Syn Ameryki[/srodtytul]

Takich opinii było wiele, atakowano go też, gdy wyszło na jaw, że ma dwójkę pozamałżeńskich dzieci z Toni Alvarado i Angelique Mcqueen, że żyje bez ślubu z byłą miss USA Shanną Moakler. Z nią ma córkę Atianę Cecilię. Kiedy przegrał z Feliksem Tito Trinidadem (wrzesień 1999 r.), „Sports Illustrated” napisał: „Tej walki nie wygrał Trinidad, to Oscar ją perwersyjnie wypuścił z rąk“.

W listopadzie 2001 r. zawarł cichy ślub z portorykańską piosenkarką Millie Corretjer (dziś mają dwoje dzieci, syna Oscara Gabriela i córkę Ninę Lauren Nenitte, mieszkają w San Juan). W tym samym roku powstaje jego wspaniale dziś prosperująca firma Golden Boy Promotions. De La Hoya na polu golfowym poznał szwajcarskiego bankiera Richarda Schaefera i zaproponował mu, by prowadził jego interesy. To życiowa decyzja Oscara. Kariera biznesowa nabiera tempa. Powstają programy telewizyjne produkowane przez jego firmy, a Golden Boy Enterprises przejmuje kluczowe magazyny bokserskie na czele z „The Ring”.

W czerwcu wyszła jego biografia „American Son” (Syn Ameryki). 2 grudnia ponad dwumetrowa statua z brązu przedstawiająca Oscara staje przed Staples Center w Los Angeles. Obok takich gwiazd jak Magic Johnson i Wayne Gretzky.

Teraz do ringu wchodzi już tylko raz w roku. Kiedy dziewięć lat temu walczył w Las Vegas z Trinidadem, sprzedaż pay per view (1,4 mln) zbliżyła się do rekordu należącego do Mike’a Tysona i Evandera Holyfielda (1,96 mln). Nigdy wcześniej pięściarz niższej kategorii nie osiągnął takiego wyniku. Śmietankę zawsze spijali najciężsi.

Dziś mistrzowie wagi ciężkiej mogą tylko marzyć o sumach, które otrzymuje za swoje walki De La Hoya. Ale trzeba pamiętać, że on jest kimś więcej niż tylko wybitnym pięściarzem. Sam fakt, że raz w roku jest w stanie zmusić się do katorżniczego treningu i przygotować do wielkich sportowych wyzwań, budzi szacunek.

W maju ubiegłego roku „Złoty Chłopak” zmierzył się z Floydem Mayweatherem juniorem i stoczył pojedynek zapierający dech w piersiach. Żaden nie leżał na deskach, ale walka trzymała w napięciu do końca. Werdykt przyznający wygraną Mayweatherowi był dyskusyjny, ale nikt nie umniejsza zasług zwycięzcy. To pięściarski geniusz, może nawet większy niż De La Hoya, choć nie tak popularny.

Właśnie z tej popularności Oscara i niegasnącej mody na boks biorą się kolejne rekordy. Pojedynek z Mayweatherem przyniósł 165 mln dolarów dochodu. Coś podobnego nie zdarzyło się jeszcze w historii tego sportu. Złożyły się na to rekordowa sprzedaż pay per view (2,4 mln), zyski z biletów i sprzedaży gadżetów oraz pieniądze od sponsorów.

Począwszy od 1995 roku, gdy De La Hoya stoczył swój pierwszy pojedynek w systemie pay per view z Rafaelem Ruelasem, jego walki przyniosły 594,3 mln dolarów dochodów tylko ze sprzedaży dekoderów. Takiego wyniku nie osiągnął ani Tyson, ani Holyfield, dotychczasowi rekordziści. A przecież trzeba jeszcze doliczyć miliony ze sprzedaży biletów.

[srodtytul]Bożyszcze Filipin[/srodtytul]

Nic dziwnego, że kolejka chętnych, by dopaść Oscara przed emeryturą i sięgnąć po fortunę, jest długa. Tym razem na jej czele znalazł się pięściarz uważany za jednego z najlepszych bez podziału na kategorie wagowe. 29-letni Filipińczyk Manny Pacquiao nigdy nie unikał twardych konfrontacji, walczył z najlepszymi i wygrywał. A lista gwiazd, które gasił, jest imponująca.

Największe z nich to Erik Morales, Rafael Marquez i Marco Antonio Barerra. Po tych zwycięstwach „Pacman“ jest niekwestionowanym bożyszczem Filipin. Nakręcono o nim film (mistrza zagrał filipiński aktor Jericho Rosales), wyprodukował przebój, który nuci cały kraj, przyjmuje go prezydent Gloria Macapagal Arroyo. Głośno się mówi, że jeśli tylko zechce, może zrobić karierę polityczną. Od dawna jest milionerem (za jedną walkę dostaje nie mniej niż 5 mln dolarów, ale teraz zarobi 10 – 20 mln). Jeśli wygra z De La Hoyą, na Filipinach będzie kimś więcej niż królem. Będzie bogiem.

Richard Schaefer mówi, że jeśli zwycięzcą zostanie De La Hoya, to kolejny pojedynek stoczy z Ricky Hattonem na stadionie Wembley w Londynie. A wtedy z pewnością przełamane zostaną kolejne bariery finansowe. I nie przeszkodzi temu kryzys, który rozlał się na cały świat.

Rachunek jest prosty. Na Wembley zasiądzie 100 tysięcy ludzi, a pay per view po obu stronach oceanu będzie rekordowe. Ale gdyby wygrał Pacquiao, to jest już przygotowany wariant rezerwowy. Pojedynek Filipińczyka z Anglikiem można zorganizować w Emiratach Arabskich, w Dubaju. Scenariusze przyszłości są więc już napisane. Trzeba tylko poczekać, co stanie się w sobotę w Las Vegas.

[ramka]Tytuły mistrzowskie de la Hoi

- Marzec 1994. Z Jimmim Bredhalem (10. runda – TKO) i zdobycie pasa organizacji WBO w wadze super piórkowej.

- Lipiec 1994. Z Jorge Paezem (2. runda – KO) i zdobycie wakującego tytułu WBO w kategorii lekkiej.

- Maj 1995. Z Rafaelem Ruelasem (2. runda – TKO) i kolejny pas, IBF, w wadze lekkiej.

- Czerwiec 1996. Z Julio Cesarem Chavezem (4. runda – TKO) i tytuł WBC w wadze junior półśredniej.

- Kwiecień 1997. Jednogłośnie na punkty z Pernellem Whitakerem i pas WBC w wadze półśredniej.

- Czerwiec 2001. Jednogłośna wygrana z Javierem Castillejo i pas WBA w kategorii junior średniej.

- Wrzesień 2002. Z Fernando Vargasem (11 runda – TKO) i pas WBC.

- Czerwiec 2004. Jednogłośna wygrana z Feliksem Sturmem i tytuł WBO w wadze średniej.

- Maj 2006. Z Ricardo Mayorgą (6. runda – TKO) i pas WBC w wadze junior średniej.[/ramka]

[ramka]Najlepiej sprzedane walki de la Hoi w systemie pay per view (płać i oglądaj)

1. Z Floydem Mayweatherem juniorem (maj 2007); 2,4 mln dekoderów = 120 mln USD

2. Z Feliksem Tito Trinidadem (wrzesień 1999); 1,4 mln = 71,4 mln USD

3. Z Bernardem Hopkinsem (wrzesień 2004); 1 mln = 56 mln USD

4. Z Shane’em Mosleyem (wrzesień 2003 - drugi ich pojedynek); 950 tysięcy = 48,4 mln USD

5. Z Fernando Vargasem (wrzesień 2002); 935 tysięcy = 47,8 mln USD

6. Z Ricardo Mayorgą (maj 2006); 875 tysięcy = 43,8 mln USD[/ramka]

[ramka]Porażki de la Hoi

- Wrzesień 1999.

Z Feliksem Tito Trinidadem (2 do remisu) i strata pasa WBC w wadze półśredniej

- Czerwiec 2000.

Z Shane’em Mosleyem (1:2) i strata pasa WBC w półśredniej

- Wrzesień 2003.

Z Mosleyem (jednogłośnie) i strata pasów WBC i WBA w kategorii junior średniej

- Wrzesień 2004.

Z Bernardem Hopkinsem (9 runda – KO) i strata pasa WBO w wadze średniej. Jedyna porażka De La Hoi przed czasem

- Maj 2007.

Z Floydem Mayweatherem juniorem (1:2) i strata tytułu WBC w wadze junior średniej[/ramka]

[ramka]Ta walka to cyrk. Oscar powinien wygrać najpóźniej w drugiej rundzie

Marco Antonio Barrera Słynny meksykański pięściarz, trzykrotny mistrz Świata[/ramka]

Oscar miał sześć lat, gdy starszy brat wcisnął mu bokserskie rękawice na dłonie, drugie dał chłopakowi z sąsiedztwa i krzyknął, by walczyli. – Pamiętam tylko, że schowałem ze strachu twarz w rękawicach, a chwilę później poczułem pięść na swoim nosie – opowiadał De La Hoya po latach. Na kolejne ciosy nie czekał. Uciekł, płacząc, do domu.

Kilka tygodni później trenował już boks, by – jak stwierdził ojciec – potrafił się bronić. On sam nie wyobrażał sobie jeszcze, że będzie kiedyś wielkim wojownikiem. Pamięta tylko, że wszyscy: kuzyni, wujkowie i ciotki, dopingowali go, podrzucając tu dolara, tam pół, tam ćwiartkę. I właśnie tak przyszły mistrz ruszał w swoją drogę do gwiazd.

Pozostało jeszcze 94% artykułu
doping
Witold Bańka jedynym kandydatem na szefa WADA
Materiał Partnera
Herosi stoją nie tylko na podium
Sport
Sportowcy spotkali się z Andrzejem Dudą. Chodzi o ustawę o sporcie
Sport
Czy Andrzej Duda podpisze nowelizację ustawy o sporcie? Jest apel do prezydenta
Materiał Partnera
Konieczność transformacji energetycznej i rola samorządów
Sport
Dlaczego Kirsty Coventry wygrała wybory i będzie pierwszą kobietą na czele MKOl?