Oscar miał sześć lat, gdy starszy brat wcisnął mu bokserskie rękawice na dłonie, drugie dał chłopakowi z sąsiedztwa i krzyknął, by walczyli. – Pamiętam tylko, że schowałem ze strachu twarz w rękawicach, a chwilę później poczułem pięść na swoim nosie – opowiadał De La Hoya po latach. Na kolejne ciosy nie czekał. Uciekł, płacząc, do domu.
Kilka tygodni później trenował już boks, by – jak stwierdził ojciec – potrafił się bronić. On sam nie wyobrażał sobie jeszcze, że będzie kiedyś wielkim wojownikiem. Pamięta tylko, że wszyscy: kuzyni, wujkowie i ciotki, dopingowali go, podrzucając tu dolara, tam pół, tam ćwiartkę. I właśnie tak przyszły mistrz ruszał w swoją drogę do gwiazd.
Urodził się 4 lutego 1973 r. w East Los Angeles. Rodzice byli meksykańskimi emigrantami z Durango. Ojciec Joel Sr., pracował jako recepcjonista w domu towarowym, a matka Cecilia była szwaczką. Oscar miał starszego brata Joela juniora i młodszą siostrę Ceci. Nic nie wskazywało na to, że będzie bokserem. Joel mówi, że brat nigdy nie bił się na ulicy: – Wolał jeździć na deskorolce koło domu lub w parku grać w bejsbol. Żadnej przemocy.
[srodtytul]Złoto dla matki[/srodtytul]
Ale boks cała rodzina miała we krwi. Dziadek Vincente był niezłym pięściarzem amatorskim w latach 40. Kiedy mieszkał w Durango, walczył w wadze piórkowej. Ojciec był notowany w zawodowych rankingach wagi lekkiej w połowie lat 60. Odniósł dziewięć zwycięstw, trzy walki przegrał i jedną zremisował.