Kiedy Manny Pacquiao wychodzi na ring, ulice na Filipinach pustoszeją. Podczas walki nie ma niebezpiecznych miejsc w tym kraju. Wszyscy, w tym kryminaliści, chcą obejrzeć występ bohatera. Nie ma też podziałów religijnych, zarówno katolicy, jak i muzułmanie są jego fanami. Miał 12 lat, kiedy rzucił szkołę i zaczął zarabiać, sprzedając na ulicach papierosy. Dwa lata później wsiadł na statek i bez zgody matki popłynął do Manili, bo wierzył, że tam czeka go lepsza przyszłość. Pierwszą zawodową walkę stoczył w wieku 16 lat, a dwa tygodnie przed 20. urodzinami został mistrzem świata. Wtedy mógł wrócić tam, skąd uciekł.
Jest religijny, wierzy, że celem życia nie jest tylko zarabianie pieniędzy. Ma misję do spełnienia – pomaganie innym. I pomaga na każdym kroku, dlatego jest tak kochany. Prezydent Filipin Gloria Macapagal Arroyo przed walką z De La Hoyą mówi, że to będzie starcie Dawida z Goliatem. – I Dawid wygra – mówi pełna wiary, choć leworęczny Filipińczyk nie jest faworytem bukmacherów.
Bob Arum, promotor Pacquiao (wcześniej promował De La Hoyę), żartuje: – Gdy decyduję, z jakim politykiem Manny może się fotografować w ringu, czuję się najważniejszą osobą na Filipinach.
Bernard Hopkins – jeden z największych mistrzów zawodowego boksu ostatniej dekady – nie ma jednak złudzeń: – Manny Pacquiao jest wielkim sportowcem, ale tym razem stanie naprzeciwko starego ringowego lisa i nie będzie mógł nić zrobić. „Packman” to w 100 procentach atak. Jego obrona jest słabsza. Tak to widzę – twierdzi Hopkins, który pracuje dla Oscara w Golden Boy Promotions.
Walka, która zostanie rozegrana w MGM Grand Garden w Las Vegas, będzie największym wydarzeniem mijającego roku. Spodziewana sprzedaż pay per view na poziomie 1,5 mln dekoderów pozwoli jednemu i drugiemu zarobić fortunę. Sprzedaż biletów przyniosła już 17 mln USD. Więcej zarobi De La Hoya, ale to zrozumiałe, tylko on gwarantuje takie zyski.