Obecnie powstaje zespół US Grand Prix Engineering (USGPE). Stworzyć w czasach kryzysu zabawkę za 70 mln dolarów, to coś, na co mogli się porwać tylko Amerykanie. Nowy team chce dołączyć do rywalizacji od 2010 roku. Amerykanie bywali już mistrzami świata w Formule 1. Tytuły zdobywali Phil Hill (1961) i Mario Andretti (1978). Peter Windsor i Ken Anderson, prezentując swój pomysł przed kamerami, posłużyli się hasłem Baracka Obamy „Yes we can”. Bo jak to możliwe, by kraj, który jest jednym z największych producentów aut na świecie, nie miał ani swojego zespołu Formule 1, ani nawet kierowcy? Motoryzacyjne zagłębie w Detroit ma się źle? Nieprawda, pokażemy wszystkim, jak się robi wyścigi.
– Jeśli spojrzymy w przeszłość, to przekonamy się, że aby zaistnieć w tym sporcie, trzeba było mieć miliardy dolarów na koncie – mówi Windsor. W chudych latach można kupić tanio, a gdy nadejdzie koniunktura, cieszyć się zyskami. – Formuła 1 jest bardzo atrakcyjnym produktem dla telewizji, dlatego ma szansę przetrwać kryzys bez wielkich strat. Zracjonalizowanie budżetów sprawi, że w przyszłości będzie jeszcze silniejsza – przewiduje dyrektor USGPE. Dzięki temu nowy zespół z budżetem na poziomie 50 – 70 mln dol. nie budzi uśmiechów na twarzach konkurentów, ale szacunek, że w trudnych czasach udało mu się pozyskać tyle pieniędzy dla nowego przedsięwzięcia.
Windsor, angielski dziennikarz, w przeszłości dyrektor techniczny w zespole Williamsa i Ferrari, przyznał w jednym z wywiadów, że pierwsze pomysły na stworzenie zespołu wspólnie z Andersonem pojawiły się w połowie lat 90. Podział ról jest jasno określony. Windsor, który wypowiada się w imieniu duetu, obejmie w USGPE funkcję dyrektora sportowego. Inżynier Anderson będzie dyrektorem technicznym, zwłaszcza że pełnił już tę funkcję w zespole Ligier w latach 80. Otwarcie amerykańskiego rynku bardzo by się przydało całej dyscyplinie. Zwłaszcza że ostatnio centrum Formuły 1 przesuwa się do Europy, a stamtąd jeszcze bardziej na Wschód – do Zjednoczonych Emiratów Arabskich, Malezji, Chin, a nawet Indii. Ostatnie Grand Prix USA odbyło się w 2007 roku na torze w Indianapolis. W nadchodzącym sezonie nie będzie również wyścigu w Kanadzie, który rok temu wygrał Robert Kubica.
Szefowie amerykańskiego teamu chcą przyciągnąć miejscowych kibiców, zatrudniając amerykańskich kierowców. Najbardziej prawdopodobnym kandydatem jest Scott Speed, który jeździł w ekipie Toro Rosso w latach 2006 – 2007, ale wielkich sukcesów nie odniósł. Pod uwagę brani są także: Connor Daily, Josef Newsgarden czy wnuk byłego mistrza świata Marco Andretti, ale żaden z nich nie jeździł nigdy w Formule 1. Dobrym rozwiązaniem, z komercyjnego punktu widzenia, byłoby zatrudnienie Daniki Patrick, która przyciąga kibiców nie tylko szybką jazdą, ale i urodą. Wymieniane są nazwiska Kolumbijczyka Juana Pablo Montoyi i Brazylijczyka Rubensa Barrichello.
By podkreślić amerykańskość zespołu, Windsor i Anderson zlokalizowali jego siedzibę w Charlotte, w Karolinie Północnej. Obaj dodają też, że prowadzenie zespołu w USA kosztuje mniej niż w Europie, bo większość technologii w Formule 1 pochodzi z USA, a obecnie nawet większość wyścigów jest rozgrywana poza Europą. Paul Stoddart, były szef zespołu Minardi, jest jednak przeciwnego zdania. – Jeśli nie jesteś w stanie zapłacić takich pieniędzy jak Ferrari albo Toyota, wówczas musisz być w Wielkiej Brytanii. Większość fachowców tam mieszka i nie ma ochoty ruszać się stamtąd. Stoddart nie wierzy również, że twórcom USGPE uda się przyciągnąć na trwałe sponsorów, jeśli Grand Prix nie wróci do USA.