Przygotowania do wyścigu w monakijskim księstwie jak zwykle rozpoczęły się dzień wcześniej niż przed innymi Grand Prix. Treningi w czwartek, a nie w piątek, to jedna z osobliwości Monaco, ale nawet gdy zespoły rozstawiły już obozy niedaleko nabrzeża, wciąż najważniejsze było to, co działo się w Paryżu.

Tamtejszy sąd odrzucił wczoraj weto Ferrari wobec planowanego już na przyszły sezon limitu budżetów. Międzynarodowa Federacja Samochodowa (FIA) proponuje, by granicą wydatków zespołu było 40 milionów funtów na sezon, czyli mniej więcej jedna dziesiąta tego, co dziś wydaje Ferrari. Kto przekroczy limit, nie będzie mógł korzystać z wielu przywilejów, zarezerwowanych dla oszczędnych, np. nieograniczonych testów.

Włoski zespół, obecny w F1 nieprzerwanie od 1950 roku, odpowiedział na orzeczenie sądu oświadczeniem, że ściganie się w “rozwodnionej wersji” Formuły 1 go nie interesuje. Szefowie Ferrari dali też do zrozumienia, że jeśli powstanie rozłamowa seria wyścigów, to do niej dołączą: “Ferrari będzie startować w wyścigach takiego kalibru, na jaki ta marka zasługuje”.

Limit budżetowy może przepędzić z F1 również zespół Roberta Kubicy BMW Sauber oraz Renault, Toyotę i zespoły należące do Red Bulla. – Jeśli wielkie teamy opuszczą F1, to ja też nie będę chciał się tu ścigać. Bo to już wtedy nie będzie F1 – mówił w Monaco dwukrotny mistrz świata Fernando Alonso z Renault.

Ograniczenia budżetowe jednych odstraszają, innych przyciągają. O dołączeniu do Formuły 1 myślą władze kilku mniejszych zespołów, niezależnych od wielkich producentów samochodów. To m.in. Wirth Research, Lola, USF1, Epsilon Euskadi, RML, Formtech, Campos i iSport. Termin podpisywania zgłoszeń do nowego sezonu mija już za osiem dni, dlatego podczas GP Monaco najciekawsze będzie to, co wydarzy się obok toru.