[b][link=http://blog.rp.pl/szczeplek/2009/08/22/nerwy-bez-przerwy/]Skomentuj na blogu[/link][/b]
Wtedy wiedziałem już, że to koniec marzeń o złotym medalu, a ostatni rzut Niemca Roberta Hartinga moje obawy potwierdził.
Przerwy w meczu lub innych zawodach na ogół źle wpływają na sportowców, którym do tej chwili dobrze się wiedzie, i zazwyczaj korzystnie na tych, którym nic się nie udaje. Dlaczego trenerzy siatkówki lub koszykówki proszą o regulaminowe, minutowe przerwy w grze akurat wtedy, kiedy ich drużyny tracą punkty? Żeby wybić przeciwników z rytmu. Co mówią wtedy trenerzy prowadzących? Macie ich, grajcie tak dalej. A potem i tak sprawy toczą się swoim biegiem.
W roku 1997 Legia grała na Łazienkowskiej z Widzewem. Kto zwyciężał, ten w praktyce zostawał mistrzem Polski. Legia prowadziła 2:0 od 57. do 86. minuty i spokojnie czekała na koronację. Ale wtedy sędzia Andrzej Czyżniewski doznał kontuzji, co sędziom zdarza się rzadko, masażyści zajmowali się nim przez kilka minut, podczas których piłkarze obydwu drużyn snuli się po boisku. Kiedy już arbiter wznowił grę, rozkojarzeni legioniści zapomnieli, jak się nazywają, a zmobilizowani przez Franciszka Smudę łodzianie w cztery minuty wbili im trzy gole, wygrali 3:2 i zdobyli mistrzostwo.
A mecz Polski z Kazachstanem w roku 2007 państwo pamiętają? W pierwszej połowie na Łazienkowskiej goście prowadzili 1:0 i zaczęło się robić nerwowo. Trzy minuty po przerwie na stadionie zgasło światło. Przerwa trwała prawie pół godziny. Kiedy już wszystko wróciło do normy, Euzebiusz Smolarek wyrównał, Kazachowie stracili rezon, a wraz z nim dwie następne bramki. Leo Beenhakker na pytanie o rolę zaciemnienia w zwycięstwie odpowiedział coś w rodzaju: tak, to prawda. Mam tu przy ławce kontakt elektryczny. Kiedy już zabrakło mi koncepcji, to wyrwałem wtyczkę.