[b][link=http://blog.rp.pl/fafara/2009/09/03/nie-pekali-przed-ruskimi/]Skomentuj na blogu[/link][/b]
Od kiedy Związek Radziecki włączył się do międzynarodowej rywalizacji, każde nasze sportowe starcie ze wschodnim sąsiadem było podszyte rewanżem za zabory i Katyń. Ciekawe, że potyczkom z innymi historycznymi najeźdźcami – Szwedami, Austriakami czy nawet Niemcami – nie towarzyszyły aż takie emocje.
Polscy sportowcy, którzy w latach 50. i 60. zyskali ogromną popularność, musieli nie tylko na to zasłużyć licznymi medalami mistrzostw świata oraz igrzysk olimpijskich, ale też mieć na koncie sukcesy w starciu z Sowietami. Weźmy wspaniałych bokserów, wychowanków Feliksa Stamma. Zbigniew Pietrzykowski, Leszek Drogosz, Zygmunt Chychła, Jerzy Kulej i wielu innych lali na ringu Rosjan aż miło. Głównym powodem wielkiej sławy piłkarza Gerarda Cieślika były dwa gole strzelone na Stadionie Śląskim w zwycięskim meczu z ZSRR. To samo można by powiedzieć o Stanisławie Królaku i kolejnych pokoleniach polskich kolarzy.
Dla jednego z czołowych naszych cyklistów Stanisława Bugalskiego walka z Sowietami była wręcz celem numer 1. – Co, Ruski ma być przede mną? Nigdy w życiu – powtarzał podobno przed każdym etapem Wyścigu Pokoju. Ale wygłaszał tę swoją mantrę tylko w obecności Mariana Więckowskiego, z którym był spowinowacony i do którego miał zaufanie.
Zadanie, które stawiali sobie Bugalski i całe zastępy polskich sportowców, nie było łatwe. Sowieci w tych dyscyplinach, w których decydowali się na udział w międzynarodowej rywalizacji, reprezentowali najwyższy światowy poziom. Tym większą satysfakcję przynosiły zwycięstwa. I tym większe wymagania stawiane były Polakom, którzy w bojach z Rosjanami uczestniczyli. Zapytałem kiedyś Huberta Wagnera, dlaczego przestał powoływać do drużyny pewnego znakomitego siatkarza. – Bo pękał przed Ruskimi – wyjaśnił krótko wielki trener.