[b][link=http://blog.rp.pl/szczeplek/2009/09/18/jak-tu-nie-pic/]skomentuj na blogu[/link][/b]
Minęło kilka dni i menedżer reprezentacji Jan de Zeeuw złożył w gazetach doniesienie o nagminnym spożywaniu alkoholu przez piłkarzy reprezentacji Polski na zgrupowaniach. Podobno pili nawet po remisie z Irlandią Północną, co oznaczałoby, że pogodzili się z losem i chociaż my – dziennikarze i kibice – myśleliśmy z optymizmem o meczu ostatniej szansy ze Słowenią, piłkarze byli myślami zupełnie gdzie indziej. Jak to ludzie na kacu.
Ta informacja de Zeeuwa rzuca nowe światło na reprezentację i jej wyniki. Nie wiemy dobrze, czy alkoholowe problemy niektórych zawodników zaczęły się teraz czy trwają od dawna. Jeśli teraz, to jest to zrozumiałe, bo kiedy się gra tak jak oni, można tylko pić. Jeśli od dawna, to dlaczego de Zeeuw i Beenhakker nie mówili o tym wcześniej, nie walnęli pięścią w stół, nie ukarali winnych i nie odsunęli ich od kadry (z małym lwowskim wyjątkiem).
Sugestia, że przegraliśmy mecze przez pijanych zawodników, a trener został zwolniony przez narąbanego prezesa są holenderskim uproszczeniem polskich problemów z alkoholem. Kiedy reprezentacja walczyła w eliminacjach do mistrzostw Europy, a więc częściej wygrywała mecze, Beenhakker o piciu nie wspominał, chociaż faktem jest, że wtedy był inny prezes.
Szukanie usprawiedliwień porażek tak, aby nie znaleźć błędów u siebie, jest zjawiskiem dość powszechnym w Polsce, Holandii i pewnie wszędzie tam, gdzie futbol wzbudza emocje. Znam niewielu trenerów, którzy potrafią przyznać, że ich drużyna przegrała, ponieważ wybrali niewłaściwych zawodników lub opracowali złą taktykę. Zwykle słyszy się, że winę ponoszą piłkarze albo ponosi ją sędzia. Natomiast kiedy wygrywamy – to wszyscy razem.