Nico Rosberg regularnie wygrywa z Schumacherem w kwalifikacjach i po czterech wyścigach zajmuje drugie miejsce w klasyfikacji mistrzostw świata. Schumacher jest dopiero dziesiąty i powstaje pytanie: czy legenda Formuły 1 wciąż wierzy, że dołączy do czołówki, czy może da sobie szybko spokój i wróci na spokojną emeryturę?
Przy tak dużej różnicy w szybkości pomiędzy Schumacherem i Rosbergiem trudno się spodziewać, aby w europejskiej części sezonu były mistrz nagle przypomniał sobie, jak skutecznie jeździć samochodem F1. Wygląda na to, że jego zadaniem będzie wciąż przyciąganie uwagi fanów i dziennikarzy, a zdobywaniem punktów zajmie się Rosberg. Może tylko od czasu do czasu Schumacher przypomni kibicom, kto niepodzielnie rządził w F1 na początku XXI wieku – przykładem niech będzie zażarta obrona przed dużo szybszym Lewisem Hamiltonem podczas Grand Prix Chin. – Muszę przyznać, że Michael jechał bardzo agresywnie – powiedział po wyścigu Anglik, który sam słynie z bezpardonowych manewrów na torze. – To chyba najbardziej agresywny kierowca, z jakim przyszło mi się zmierzyć. I to łagodnie mówiąc...
Sam Schumacher najwyraźniej nadal ma przyjemność ze ścigania, nawet jeśli stawką są tylko punkty za miejsca pod koniec pierwszej dziesiątki. Tyle, że reputacja kierowcy, który w latach chwały zdobył siedem mistrzowskich tytułów i wygrał prawie 100 wyścigów, wystawiona jest na poważny szwank.
Coraz częściej kibice, widząc kolejną porażkę „Schumiego” z dużo młodszym kolegą z zespołu, zadają sobie pytanie, jak dużą rolę w jego dawnych triumfach odegrała techniczna przewaga samochodów Ferrari, a w najlepszych latach (2002 czy 2004) była ona kolosalna.
Osobna sprawa to poziom kierowców: poza Miką Häkkinenem, Niemiec nie musiał mierzyć się z tak liczną grupą zawodników obdarzonych ogromnym talentem jak obecni liderzy. Sebastian Vettel, Hamilton, Fernando Alonso czy Robert Kubica to jednak inny kaliber w porównaniu do Jacques’a Villeneuve’a, Rubensa Barrichello czy Eddiego Irvine’a. Gdy Alonso dysponował konkurencyjnym samochodem, Schumacher musiał uznać jego wyższość w sezonie 2006. Rok wcześniej także Hiszpan był górą, ale z kolei wówczas Ferrari stało na straconej pozycji ze względu na przewagę jaką dawały rywalom opony Michelin.