Włoch był jednym z najbardziej niedocenianych mistrzów świata. Ale jeśli w sobotę pokona w Łodzi Włodarczyka i znów zdobędzie pas WBC, opinia o nim może ulec zmianie.
Ma 41 lat, kolczyki w uszach i ciało w efektownych tatuażach. Nie lubi medialnego szumu i stara się mówić o swoich przeciwnikach z szacunkiem. Do Warszawy przyleciał we wtorek, spotkał się z dziennikarzami i pojechał do Łodzi. Polscy kibice boksu pamiętają go z ubiegłorocznego pojedynku z Włodarczykiem w Rzymie. Sędziowie wypunktowali wtedy remis, który pozwolił Włochowi zachować pas WBC zdobyty po wygranej z Czechem Rudolfem Krajem. Później Fragomeni straci go po porażce z Zsoltem Erdeiem. Teraz, gdy Węgier oddał tytuł i wrócił do swojej wagi (półciężka), Fragomeni raz jeszcze zmierzy się z „Diablo”, który rok temu miał go dwukrotnie na deskach.
Gdyby sędzia ringowy liczył po raz drugi, Polak byłby zwycięzcą. Uznał jednak, że Włodarczyk uderzył, gdy Włoch już leżał. Mediolańczyk dostał za ten pojedynek tylko 25 tysięcy dolarów. Teraz otrzyma 308 tysięcy i będzie to największa wycena jego umiejętności.
Fragomeni to mistrz Europy amatorów z 1998 roku. W półfinale pokonał Jewgienija Makarenkę z Rosji, a w finale Białorusina Siergieja Dyczkowa. Ci, którzy oglądali ten pojedynek, nie zapomną go nigdy. – Przypominał wojnę. Stali na środku ringu oparci głowami i od pierwszego do końcowego gongu okładali się potężnymi ciosami – wspomina Fiodor Łapin, trener Krzysztofa Włodarczyka, który był w Mińsku.
Włoch stoczył 160 walk amatorskich, 29 przegrał, m.in. dwukrotnie z Kubańczykiem Feliksem Savonem, Turkiem Sinanem Samil Samem, Rosjaninem Aleksandrem Powietkinem i Wojciechem Bartnikiem, ostatnim polskim medalistą olimpijskim (1992), który pokonał go w trzech z czterech walk.