Nie ma już sensu zadawać pytań, czy jej tenis nie jest zbyt delikatny, czy nie za mało w nim prostej siły. Odpowiedź dostaliśmy w sobotę.
Radwańska pokonała Marię Szarapową, która nie była ani kontuzjowana, ani chora i ma sto powodów, by czuć się pewnie właśnie w Ameryce. To przecież jej druga ojczyzna (Rosjanie czasem twierdzą, że nawet pierwsza), na Florydzie się wychowała.
Szarapowa została rozbrojona przez talent, szybkość i spryt Agnieszki, Rosjanka przegrała wszystkie ważne piłki, które mogły odwrócić losy tego pojedynku. Radwańska i jej sposób na wygrywanie to szansa, by kibice dostrzegli, że dzisiejszy tenis kobiet nie musi być tylko wymianą ognia z okopów.
Obecna pozycja polskiej tenisistki to efekt kilku mądrych decyzji, które ostatnio podjęła. Najpierw postanowiła, by ojciec był już tylko ojcem, a potem stało się najważniejsze: poprosiła o pomoc Tomasza Wiktorowskiego. To ten młody polski trener, a nie zagraniczny guru, sprawił, że mamy to, co mamy - Agnieszka jest czwarta na świecie z wielkimi szansami na awans. Trzeba mieć nadzieję, że już żaden tenisowy hochsztapler nie zawróci jej w głowie, a chętnych - jak się przekonaliśmy - nie brakuje.
Wiktorowski odpowiada też za olimpijską reprezentację Polski kobiet, a turniej na wimbledońskiej trawie (ulubiona nawierzchnia Agnieszki) to coraz poważniejsza szansa na medal. Po igrzyskach zapewne trener i tenisistka będą musieli podjąć decyzję, na jakich zasadach współpracują dalej. A pracować jest nad czym, niedawne 0:6, 0:5 w meczu z Azarenką to najlepsza zachęta do działania. Trudno liczyć, że za każdym razem ktoś taki jak Marion Bartoli w Miami usunie Polce z drogi wojowniczą Wiktorię (też wychowaną w Ameryce).