Najtrudniejsze na początek: rzeczywiście jest pan gotowy zdobywać medale dla innego kraju, czy to tylko takie strachy, żeby wygrać wojnę ze związkowymi działaczami?
Adrian Zieliński:
Czuję się Polakiem, oddycham Polską i mogę jeszcze dużo dla Polski zrobić. Nie wyrywam się do obcych. Ale nasz związek musi zacząć wreszcie doceniać to, co robimy. Przywozimy medale z mistrzostw świata, igrzysk, a nic z tego nie wynika. Nie ma żadnego pomysłu, jak ciężary wypromować, kogo podpatrywać, co zmieniać. We własnym sosie jest naszym działaczom najlepiej. I szczerze mówiąc, to ja już niczego od tych panów nie oczekuję. A to, że inne kraje nas kuszą, to fakt.
Kraje ze Wschodu?
Też. W ciężarach najmodniejszy jest Azerbejdżan, tam mają tyle pieniędzy, że jeśli startuje dla nich choć jeden prawdziwy Azer, to już jest święto. Stać ich na wszystko. Biorą obcokrajowca, a jak ich rozczaruje, to następnego. Ale mnie ten kierunek w ogóle nie kusi. Jeśli już odchodzić, to na Zachód albo Południe. Kupowanie sobie medalistów staje się coraz popularniejsze. Wystarczy spojrzeć, ilu lekkoatletów reprezentuje Katar. Tak po prostu jest.