Lekcje, o które nie prosiłem

Wojciech Szczęsny, bramkarz reprezentacji Polski i Arsenalu, o zakrętach w karierze i prywatnym życiu.

Publikacja: 09.02.2013 16:00

Kto jest lepszy? Pan czy Artur Boruc?

Wojciech Szczęsny:

Jak powiem, że ja, to wyjdzie, że jestem arogancki. Jak powiem, że Artur, to powiem nieprawdę.

Powiedział pan kiedyś, że świetne interwencje Boruca na Euro 2008 „gówno dały".

Jeśli ktoś słyszał całą wypowiedź, to ją zrozumiał. Gówno dały, bo Polska nie wygrała meczu, sam bramkarz nie wygra. Moje świetne interwencje w meczu z Niemcami też gówno dały, zremisowaliśmy 2:2, a nawet jakbyśmy dowieźli zwycięstwo do końca, to był to tylko mecz towarzyski. Artur ma swój rozum, wie, co miałem na myśli. Nie mieliśmy jeszcze żadnej awantury, rozmawiałem z nim pierwszy raz w tym tygodniu, podczas zgrupowania przed meczem z Irlandią, i było bardzo miło. Odnosimy się do siebie z sympatią i to nie jakąś wymuszoną. Jest ode mnie dużo starszy, więc to oczywiste, że traktuję go z respektem. Nie chcę mówić, że obaj mamy kontrowersyjne charaktery, bo obecnie nie ma w nas nic kontrowersyjnego, ale powiedzmy, że nasze osobowości są wyraziste. A to kadrze wyjdzie na dobre.

Boruc mówił, że nie wie, jakby zachował się jako rezerwowy, bo nigdy nim nie był. Dlatego bronił z Irlandią od pierwszej minuty?

Ja byłem numerem dwa, kiedy miałem 18 lat. Wtedy reagowałem na to bardzo prosto – wkurzałem ludzi swoimi wypowiedziami i wyszło mi to na dobre. Teraz jestem dużo bardziej dojrzały, chociaż oczywiście mam nadzieję, że w eliminacjach to ja będę bronił w kadrze i nie trzeba będzie sprawdzać, jak zareaguję na odstawienie na boczny tor. Dla mnie to coś nowego. Kiedy byłem nastolatkiem, przyjeżdżałem na zgrupowania się uczyć i było wiadomo, że nie będę grał. Przed Euro miałem za to pewność, że jestem numerem jeden. Teraz jest nas trzech i nikt nie ma pewności. To Przemek Tytoń grał w ostatnich meczach o punkty i to jemu trzeba zabrać bluzę pierwszego bramkarza. Nie ma miejsca w PSV, ale w kadrze nie zawiódł. Kogokolwiek by trener nie wybrał, wiadomo, że dwóch będzie wkurzonych. Takie jest życie bramkarza.

Zawiodłem w Euro. Gdybym mógł cofnąć czas, nie wyszedłbym do dośrodkowania w meczu z Grecją

Boruc mówi, że spokorniał. Pan też, po czerwonej kartce w meczu otwarcia Euro z Grecją?

To było najważniejsze doświadczenie, jakie miałem w życiu, i tak się składa, że nie poszło po mojej myśli. Dojrzałem dzięki Euro nie piłkarsko, ale poza boiskiem. To była fajna lekcja, chociaż o nią nie prosiłem i wolałbym jej nie odrobić.

Jest pan teraz słabszy psychicznie?

Absolutnie nie. Zawiodłem na wielkiej imprezie, kiedy na nas wszyscy liczyli, więc ucierpiał mój wizerunek, ludzie mają o mnie gorszą opinię, ale to oczywiste. Ale na formę sportową to nie wpłynęło.

Wraca pan czasami do przegranych marzeń?

Gdybym mógł cofnąć czas, to bym cofnął. I nie wyszedłbym do tego dośrodkowania w meczu z Grecją, przy którym zrobiłem błąd i rywale wyrównali. Ale mimo wszystko dobrze śpię w nocy.

Pana mama na trybunach podczas meczu z Grecj reagowała trochę bardziej nerwowo.

Słyszałem te historie. Następnego dnia płakała w telewizji w programie na żywo. Przykro mi. Sportowcy potrafią żyć z porażką, ich najbliżsi przeżywają to mocniej. W mamie coś pękło.

Po Euro odciął się pan od mediów. Trochę gryzło się to z pana wcześniejszym wizerunkiem.

O czym mieliśmy rozmawiać? Byłem kontuzjowany, koncentrowałem się na rehabilitacji. Byłem wkurzony, że nie grałem. Czuję, że wróciłem mądrzejszy. W jakimś sensie ta kontuzja mi pomogła. Czuję się dużo mocniejszy niż wcześniej.

Wierzy pan w awans na mundial? W kibicach wiara sabnie po takich meczach jak z Irlandią.

Najważniejszy jest najbliższy mecz z Ukrainą, jeśli wygramy, będziemy blisko awansu. Te ważne mecze w naszej grupie są na razie łatwiejsze, niż się wydawało. W meczu z Anglią, który oglądałem w telewizji, istniała tylko jedna drużyna – Polska. Wynik 1:1 nie odzwierciedla przebiegu spotkania. Grupa jest jednak wyrównana i moim zdaniem wszystko rozstrzygnie się w ostatnim spotkaniu, na Wembley.

Pana Arsenalowi nie idzie dobrze w Premiership.

Wiadomo, że ocenia się nas na podstawie wyników w lidze, a tam świetne występy przeplatamy tragicznymi. Mamy 21 punktów straty do lidera, a dla takiego klubu jak Arsenal to wielki wstyd. Jesteśmy jednak w Pucharze Anglii, który wydaje się największą nadzieją na zdobycie jakiegoś trofeum w tym sezonie. A w Lidze Mistrzów, jak się pokona Bayern Monachium, naszego najbliższego rywala (pierwszy mecz 1/8 finału 19 lutego – red.), to już można wygrać z każdym. Wiem, że kibice Arsenalu liczyli na transfery, ale ciężko powiedzieć, kogo tak naprawdę potrzebujemy. Biznesowe myślenie jest takie, że aby kogoś kupić, trzeba najpierw kogoś sprzedać. Każdy klub ma określone pieniądze na pensje dla zawodników. Kilku z najwyższymi zarobkami kończą się kontrakty, wtedy pewnie ktoś do nas dołączy, bo podobno pieniądze na transfery są przewidziane.

Nie ma pan wrażenia, że bronił pan dużo lepiej w pierwszym sezonie w Arsenalu?

Teraz bronię dużo lepiej, jestem o tym przekonany. Moja gra nie opiera się na odbijaniu strzałów, ale na zapobieganiu im. Wiem, że kibice doceniają tylko efektowne parady, a poza tym wymaga się ode mnie więcej niż wcześniej, stąd wrażenie spadku formy. Refleks mam taki, jak miałem, warunki fizyczne identyczne, ciężko było tu cokolwiek poprawić. Spektakularne obrony często wynikają ze złego ustawienia, wtedy trzeba nadrabiać.

Obrońcy Arsenalu nie mają dobrej marki.

Obrona jest w porządku, ale jako zespół gramy źle w defensywie. Z Chelsea do przerwy było 0:2, tyle że co trzy minuty na moich czterech obrońców biegło siedmiu rywali. Kogo za to obwiniać? Musimy poprawić swoje ustawienie w meczach z silnymi rywalami, którzy nie tylko się bronią. Uważam, że obrońcy Arsenalu są niesłusznie krytykowani.

Arsenal podobno szuka bramkarza. Nie niepokoi to pana?

Czytam o tym co pół roku. Nie przejmuję się tym. Nie chciałbym być w sytuacji naszego rezerwowego, Łukasza Fabiańskiego. Być może jest najlepszym bramkarzem, z jakim w życiu współpracowałem, a jednak od dwóch lat nie grał w piłkę. Kiedy wraca do zdrowia, znowu coś mu się przyplątuje. Szkoda mi go tak zwyczajnie, jako człowieka. Na szczęście, jak na bramkarza stary nie jest.

Rok temu przestał pan korzystać z Twittera, mówiąc, że czas dorosnąć. Pomogło?

Tak się wytłumaczyłem, chociaż nie do końca o to chodziło. Miałem ciężki okres w życiu prywatnym, w sportowym też było średnio. Stwierdziłem, że wszystko, co może mi przeszkadzać, muszę wyrzucić. Twitter był gdzieś w środku tej listy, przestałem go używać, ale konto zostało. Na wszelki wypadek, bo nigdy nie wiadomo, kiedy będę chciał, żeby pół miliona osób przeczytało to, co mam do powiedzenia.

Dużo rzeczy było na tej liście do wyrzucenia?

Parę. Większość związana ze sprawami prywatnymi, publiczny był tylko Twitter. Nie mam problemu z odcięciem spraw zawodowych od osobistych. No, chyba że spotykam pijanego kibica Tottenhamu (kibice Arsenalu i Tottenhamu się nienawidzą – red.). To chyba jedyny przypadek, kiedy te dwa światy się przenikają. Ale spokojnie, radzę sobie, duży jestem.

Można się odciąć od problemów w domu?

Ukochana mi ostatnio choruje cały czas, a jakoś daję radę. Chociaż... To da się ocenić dopiero po jakimś czasie. Kiedy na początku ubiegłego roku miałem problemy osobiste, nie czułem, żeby odbijało się to na mojej formie. Kilka miesięcy później pomyślałem jednak, że miało na mnie wpływ. Może nie jestem na tyle dojrzały, żeby to zdiagnozować w trakcie choroby. Może coś takiego wyczuwa się w wieku 40 lat, po 20 latach grania w piłkę, a ja jednak jestem dużo młodszy.

Uspokoił pan wszystko w swoim życiu, wracając do starej miłości?

Czy wszystko? Ułożyłem sobie swój związek, jak będzie z resztą, nie wiadomo. Mieszkam teraz z Sandrą, tak jest lepiej, jestem szczęśliwy. Jeśli chodzi o nasze relacje, nigdy nie było lepiej. Ślubu jeszcze nie bierzemy, mam 23 lata, teraz żadne zmiany nie mają sensu. Ona studiuje w Londynie, radzi sobie świetnie.

Ciężko z panem wytrzymać w domu?

Oj, tak. Chociaż może nie byłoby tak ciężko, ale Sandra studiuje prawo i spędza nad książkami i komputerem trzy czwarte wolnego czasu, a ja muszę w domu wszystko robić. Nie jest łatwo, bo raczej nie jestem dobrą gospodynią.

Gotuje pan?

Śniadanie, przyznaję się, od czasu do czasu. Jak mam wolne, to wstanę wcześniej. Ostatnio wprowadził się do nas kolega, któremu za pół roku kończy się kontrakt z Arsenalem, i stara się trochę pomagać. Tyle że jak Sandra studiuje, to nie ma z nią kontaktu. Zamieniliśmy jeden z pokojów w biuro, żeby mogła się tam zamknąć i żeby nikt jej nie przeszkadzał, ale kobiety nie mam przez kilkanaście godzin. Gram z kolegą w „Call of Duty", czasami musimy tylko przyciszyć głos.

Jest pan w domu inny po porażce niż po zwycięstwie czy zostawia wszystko w progu?

Ostatnio dużo było tych porażek i się przyzwyczaiłem. Pewnie jestem bardziej wkurzony, mniej rozmowny. Staram się nie przenosić moich humorów na bliskich, ale bywa ciężko. Po porażce 0:2 ze Swansea to chyba nawet śniadania nie zrobiłem.

Podobno nie wysyłacie już do siebie z tatą (Maciej, pięciokrotny mistrz Polski, były reprezentant – przyp. red) esemesów po meczach?

No jakoś nie. Nie dba o mnie od jakiegoś czasu. Co tu ukrywać – nie wszystko w moim życiu jest idealne, parę rzeczy do wyprostowania zostało. Nie chcę prać brudów z moim ojcem na łamach gazety. Wolę sam wszystko wyjaśnić z nim w cztery oczy.

—rozmawiał w Dublinie Michał Kołodziejczyk

Sport
Wielkie Serce Kamy. Wyjątkowa nagroda dla Klaudii Zwolińskiej
Sport
Manchester City kontra Real Madryt. Jeden procent nadziei
Sport
Związki sportowe nie chcą Radosława Piesiewicza. Nie wszystkie
Sport
Witold Bańka dla "Rzeczpospolitej": Iga Świątek i Jannik Sinner? Te sprawy dały nam do myślenia
Sport
Kiedy powrót Rosji na igrzyska olimpijskie? Kandydaci na szefa MKOl podzieleni
Materiał Promocyjny
Raportowanie zrównoważonego rozwoju - CSRD/ESRS w praktyce