Uczestnicy rajdu, ci piękni mężczyźni wychowani w pięknych dzielnicach, pruli przez Afrykę, zostawiając za sobą góry śmieci, a czasami także trupy tubylców, dla których pędzący samochód spotkany w drodze do studni był równie egzotyczny jak byłaby dla nas kosmiczna rakieta w przydomowym ogródku. Mieszkałem we Francji, gdy lewicowy bard Renaud o uczestnikach rajdu śpiewał „500 palantów na starcie". To była piosenka dla mnie, do dziś ją pamiętam (w oryginale: „500 connards sur la ligne de depart").
Minęło wiele lat, pomysłodawca rajdu Thierry Sabine od dawna nie żyje, zginął w katastrofie helikoptera. Polityczne kłopoty i ryzyko terrorystycznych zamachów wygoniły rajd z Afryki i teraz karawana rozjeżdża pustynię w Ameryce Południowej.
Ale dziś zabawą już nikt tego nie nazywa, to poważna impreza, podobno najtrudniejszy rajd świata. Firmy paliwowe i samochodowe widzą w niej bardzo dobry reklamowy wehikuł, o czym przekonuję się co roku, gdy moja skrzynka mailowa tuż przed rajdem i w trakcie jego trwania przyjmuje dziesiątki komunikatów od pań z działów marketingu i PR piszących językiem zbliżonym do polskiego. Panie te (i nie wiadomo dlaczego dużo rzadziej panowie) informują mnie, że kierowcy ciężarówki znów udało się dojechać, dyferencjał trzyma się mocno, a na biwaku było zimno.
Polscy uczestnicy rajdu to czasami też nasi „piękni i bogaci", synowie zamożnych tatusiów i zamożni tatusiowie w osobach własnych. Nie mam nic przeciwko nim, niech się bawią, ale do podziwu dla ich wyczynów nie nakłoni mnie nawet najlepszy PR. Oczywiście nie oznacza to, że w rajdzie nie jadą prawdziwi, utalentowani i ciężko pracujący sportowcy. Tylko raz pomyślałem o tej imprezie ciepło, gdy przed kilku laty telewizja pokazała Krzysztofa Hołowczyca na mecie i ten znakomity kierowca wyglądał jak zmęczony życiem cień sławnego Hołka przeniesiony o 20 lat w przyszłość. Tego nie można nie szanować. Najlepsi polscy motocykliści to także sportowcy całą gębą, Rafał Sonik robi dużo, by poważnie traktować rywalizację quadów, ale oni nie przesłaniają w pełni nachalnego reklamowego picu.
W Ameryce Południowej kontrowersji wokół rajdu jest dużo mniej, choć boliwijscy Indianie protestują i chcą przy okazji coś dla siebie wygrać. Ale to nie jest problem taki jak na początku w Afryce, organizatorzy nauczyli się, że muszą szanować gospodarzy i płacić, również za wyrządzone szkody. Pod tym względem to już nie jest impreza arogancka, ale piosenki o 500 palantach odruchowo szukam na YouTube, gdy idzie w ruch marketingowa maszyna promująca Dakar.