Korespondencja z Budapesztu
W rywalizacji o mistrzowski tytuł wśród kierowców pierwsze skrzypce zaczynają grać awarie. Hamilton już drugi raz z rzędu musi startować z końca stawki, bo w kwalifikacjach zawiódł go samochód. Tydzień temu w Niemczech wicelider mistrzostw świata wypadł z toru, bo w jego aucie pękła tarcza hamulcowa. Na Węgrzech już na samym początku sobotnich kwalifikacji z tylnej części Mercedesa buchnęły płomienie. Hamilton próbował dotoczyć się do garażu, ale ogień był zbyt intensywny.
– Natychmiast zatrzymaj się przy porządkowym z gaśnicą – krzyczał przez radio inżynier. Okazało się, że doszło do wycieku paliwa, które w kontakcie z rozgrzanymi elementami samochodu natychmiast się zapaliło.
– Najpierw pojawiły się problemy z hamulcami, potem silnik zgasł – opowiadał zrezygnowany Hamilton. – Zobaczyłem w lusterku płomienie i chciałem zjechać do alei serwisowej, ale nie dałem rady. Anglik nie zdążył przejechać ani jednego okrążenia pomiarowego, ale i tak nie ma to znaczenia. Zniszczenia po pożarze były tak duże, że zespół szykuje na niedzielę nowy samochód, a w takiej sytuacji przepisy nakazują start z alei serwisowej. W takiej samej sytuacji jest Kevin Magnussen, który rozbił swojego McLarena na początku ostatniej fazy kwalifikacji. Kierowców zaskoczyła mżawka i młody Duńczyk źle ocenił warunki w pierwszym zakręcie.
– Próbowałem hamować 20 metrów wcześniej niż normalnie, ale to i tak było za późno – relacjonował tegoroczny debiutant. Tydzień temu na Hockenheimringu kierowca Mercedesa startował z 20. pola i po widowiskowym, agresywnym pościgu metę minął na trzeciej pozycji. Węgry to jednak zupełnie inna historia. Wyprzedzanie na tym torze jest bardzo trudne i Hamilton świetnie sobie zdaje sprawę z tego, że prysły nie tylko nadzieje na rekordowe, piąte zwycięstwo na Hungaroringu. Może być ciężko także o podium, chociaż Mercedes jest bezsprzecznie najszybszym samochodem w stawce.