Na ten moment Jonsson czekał od prawie trzech lat. Ostatni raz zwyciężył w 2011 roku w GP Chorwacji w Gorican. Zakończył wtedy sezon jako wicemistrz świata.
Po tym jak Szwed wywalczył srebrny medal mistrzostw świata, wielu się spodziewało, że złoto zawiśnie na jego szyi za sezon, może dwa. Ale Jonsson od triumfu w Chorwacji na podium stanął tylko raz (w 2012 był drugi także w Gorican), a w pozostałych zawodach cyklu GP był tłem dla innych żużlowców.
Wydawało się, że podobnie będzie w sobotę w Vojens. W najnudniejszych zawodach obecnego sezonu Andreas Jonsson jechał poprawnie, ale nie zachwycał. Jednak zdołał dostać się do półfinału.
Wyścig o finał wygrał, lecz pomogło mu nieszczęście rywali. Dwaj Duńczycy Nicki Pedersen i Kenneth Bjerre nie ukończyli biegu. Bjerre nie był w stanie kontynuować jazdy po upadku, Pedersen został wykluczony za kolizję z Troyem Batchelorem. Zatem awans był formalnością.
Za to w finale Jonsson nie musiał liczyć na korzystne zbiegi okoliczności. Prowadził od startu do mety i zostawił rywali daleko w tyle. Pokonał nawet rewelację sobotnich zawodów, startującego z dziką kartą reprezentanta gospodarzy Petera Kildemanda. Za nimi na metę przyjechał Krzysztof Kasprzak.