Świat już wie, że Polska to kraj, gdzie siatkarzy się lubi, szanuje, i warto tu grać. Od lat hale są pełne, a kibice wspaniali. Teraz to uznanie będzie jeszcze większe, bo polscy siatkarze zrobili to, o czym marzyliśmy od dawna – zdobyli złoty medal mistrzostw świata, bijąc w finale najlepszy zespół ostatniej dekady, Brazylię – 3:1.
Sukces nie mógł przyjść w lepszym miejscu – Polska zorganizowała wspaniałe mistrzostwa i dostała za to fantastyczną nagrodę. Mamy to, o czym marzyli Brazylijczycy, organizując piłkarski mundial.
Ten sukces jest też osobistym zwycięstwem prowadzącego Polaków trenera Stephane'a Antigi. Okazał się człowiekiem mądrym, odważnym i konsekwentnym. Gracze, którym zaufał, mogli się czuć bezpiecznie, nawet gdy im nie szło. A poza tym to spokojny, kulturalny człowiek. Nie jest pierwszym zagranicznym trenerem Polaków, ale żaden nie osiągnął tyle co on. Dzięki niemu do reprezentacji wrócił najlepszy siatkarz tych mistrzostw, architekt polskiego zwycięstwa – Mariusz Wlazły.
Jeśli kibice kochali siatkarzy nawet wówczas, gdy ci przegrywali, to co będzie teraz, kiedy są mistrzami świata? Jedno jest pewne: polskie hale wciąż będą trochę sportową sceną, a trochę teatrem. To tu siatkarze i publiczność wspólnie tworzą spektakl, który tak bardzo wszystkim się podoba. A życzenie mamy tylko jedno – zagrajcie taki finał z Brazylią jeszcze raz – za dwa lata na igrzyskach w Rio.