Pierwszą rundę rajdowych mistrzostw świata wygrali co prawda Sebastien Ogier i Julien Ingrassia, ale największą sensację sprawili Kubica oraz Sebastien Loeb. Cztery dni rywalizacji na zdradliwych alpejskich trasach przypominały produkcję Alfreda Hitchcocka: zaczęło się od trzęsienia ziemi w czwartkowy wieczór, a potem napięcie rosło. Najpierw Loeb i Daniel Elena, nic sobie nie robiąc z prawie szesnastomiesięcznej przerwy w startach, zaczęli rozstawiać po kątach aktualną światową czołówkę.
Załoga Citroena prowadziła w rajdzie do piątkowego popołudnia. Dopiero wtedy inicjatywę przejął urzędujący mistrz Ogier i to wyłącznie dzięki błędowi swojego imiennika. Loeb urwał zawieszenie lewego tylnego koła. Przestał się liczyć w walce, tak jak dzień wcześniej drugi bohater rajdu Robert Kubica. Jego samochód obrócił się na nocnym odcinku, chwilę potem w jego fordzie fiesta WRC zaczął szwankować alternator. Silnik gasł, nie działały światła i załogę na drodze dojazdowej do serwisu zatrzymała policja. Trzeba było się pożegnać z szansami na dobry wynik.
W piątek Ogier pilnował już bezpiecznej przewagi nad resztą stawki, a niemający nic do stracenia Loeb i Kubica szaleli na trasie, wymieniając się najlepszymi czasami. Polski kierowca aż na czterech odcinkach był szybszy niż cała stawka WRC, na czele z wielokrotnymi mistrzami świata Loebem i Ogierem. W niedzielę zakończył jazdę na dobre.
Na przedostatnim odcinku, po kilkunastu kilometrach zjazdu z leżącej na wysokości 1600 metrów przełęczy Turini pedał hamulca wpadł w podłogę przy dużej prędkości i polska załoga uderzyła w murek, urywając koła. Trochę pechowo, bo na samej mecie odcinka.
Bohaterów było dwóch, ale wygrał ten trzeci. Kolejny raz okazało się, że w rajdach najważniejsza jest przede wszystkim skuteczność. Ogier wygrał „tylko" dwa odcinki specjalne, Kubica cztery – o jeden mniej niż w całym sezonie 2014 – a Loeb aż pięć.