Shaun Murphy prowadził z Barrym Hawkinsem od pierwszych czwartkowych frejmów, w sobotę przystąpił do gry z wynikiem 16-8, czyli był o jedną partię od awansu do finału. Długo nie pracował – drugi frejm, rywal nie trafia czarnej bili we wczesnej fazie rozgrywki, 83 punkty Murphy'ego i po meczu.
Choć Hawkins wystartował w sobotę z efektownym brejkiem – 103 punkty (trzecim w tym półfinale, rywal miał pięć setek), to ta dobra gra przyszła za późno. Zbyt wiele szans stracił w piątek, gdy jego przeciwnik objął prowadzenie 14-3 i później mógł grać już spokojnie, bez większego ryzyka kontrolować wydarzenia.
– Wystartowałem za wolno, ale nie można niczego odebrać Shaunowi, był podczas pierwszych sesji fenomenalny. Czyścił stół, choć miał bardzo trudne pozycje bil, rozpoczynał wbijanie tak znakomicie, że nie mogłem znaleźć bezpiecznego dla mnie położenia bil na stole – mówił pokonany.
Shaun Murphy był mistrzem świata w 2005 roku, w 2009 przegrał w finale z Johnem Higginsem. W tym roku w styczniu wygrał snookerowy turniej Masters, ponieważ wcześniej zwyciężył też w UK Championship – trzecim z najważniejszych turniejów w tym sporcie, jest jednym z niewielu, którzy mają w snookerze potrójną koronę.
– Gra w finale mistrzostw świata daje najwspanialsze uczucia w snookerze: mieć szansę wpisania swego nazwisko na trofeum, dotknąć ten stary puchar, być z nim w jednym pokoju – to jest nasza ziemia obiecana. Może na to nie wyglądam, ale wszystko się we mnie gotuje. Zdałem sobie sprawę, że to się naprawdę dzieje – wyjdę walczyć o to trofeum z kolejnym wielkim graczem – mówił po półfinale.